Mamy w Polsce dwie branże, w których emocje obecnie sięgają zenitu. Przypadek budowlanki jest powszechnie znany, nagłośniony i oby tylko nie skończył się niekontrolowanym transferem publicznych pieniędzy do upadających firm. Druga nomen omen rozpalona branża to przemysł tytoniowy. Tamtejsza wojenka jest mniej znana, lecz równie ciekawa jak ta z budowlanki i może przynieść skutki interesujące dla budżetu, czyli poniekąd dla nas wszystkich.
Poszło oczywiście o pieniądze, duże pieniądze, branża ta zapewnia 10 procent wpływów do kasy państwa, czyli ponad 20 mld zł rocznie. Ministerstwo Finansów, wzorem zresztą 18 innych państw Unii, wpadło na pomysł, by inaczej liczyć w Polsce akcyzę. W skrócie mówiąc, żeby większą rolę odgrywał czynnik kwotowy, czyli stała stawka, mniejszą – procentowy naliczany od wartości papierosów. Mocnym argumentem za takim posunięciem jest, oprócz zaleceń UE, stabilność wpływów do budżetu z papierosowej akcyzy. Mniejsze znaczenie mają wówczas na przykład wojny cenowe między producentami, niewykluczone w kryzysie i przy spadającej sprzedaży. A tak wprowadzisz na rynek 1000 papierosów, płacisz państwu określoną kasę, a mniejsze znaczenie ma, po jakiej cenie te papierosy sprzedałeś.
No i się zaczęło. Gromko zaprotestowali producenci tańszych papierosów, obawiając się wzrostu ich cen, choć jeszcze parę lat temu część z nich była za wdrażanym teraz rozwiązaniem. W sukurs przyszła im prawicowa Fundacja Republikańska, wieszcząc nieszczęście dla całej polskiej gospodarki. W sprawę zaangażował się Business Centre Club, który opublikował w gazetach na zasadzie płatnego ogłoszenia apel do premiera, by konstrukcji akcyzy nie zmieniano. Przyznam, że przy tym całym kolorycie jedna rzecz we wspomnianym liście była dla mnie oburzająca. Znalazła się tam sugestia, że resort finansów ustawił nową konstrukcję akcyzy pod producenta papierosów droższych, czyli amerykańskiego Philipa Morrisa. Można narzekać na prace resortu finansów, można też krytykować ministra Rostowskiego, ale trzeba mieć też stosunkowo nikły kontakt z rzeczywistością, aby Rostowskiego poważnie podejrzewać o tego rodzaju zagrania.
Wróćmy jednak do akcyzy. Wbrew zaciemniającej obraz lobbystycznej wojence sprawa jest prosta. Przede wszystkim powinno chodzić o to, żeby ludzie nie palili. Może to naiwne założenie, że będą palili mniej, gdy papierosy staną się droższe. Tylko że to założenie popiera na przykład Światowa Organizacja Zdrowia. A w tym całym zamieszaniu jakaś szczególna troska o palaczy papierosów najtańszych jest istnym kuriozum. Palacz palaczowi jest równy, ich leczenie kosztuje tyle samo.
No dobrze, jeżeli jednak ludzie muszą już palić, to przynajmniej niech budżet ma z tego jak najwięcej stałych pieniędzy. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę przemyt i podróbki, ale na szczęście państwo radzi sobie z nimi coraz lepiej. Istnieją sprzeczne szacunki dotyczące skutków nowej konstrukcji akcyzy dla państwowej kasy. Wiadomo tylko, że przyciśnięci kryzysem palacze mogą się przerzucać na papierosy coraz tańsze. A wówczas przy wysokim czynniku wartościowym wpływy do budżetu byłyby niższe. Z tego założenia zresztą wyszła już, jak wspomniałem, większość państw Unii, hurtowo przerzucając się rozwiązaniami, które mają być zastosowane w Polsce.
Ale nawet nie oglądając się na nie – w konstrukcji papierosowej akcyzy należy brać pod uwagę ludzkie zdrowie i wpływy do budżetu. Tylko to i w tej właśnie kolejności.