Najnowsza interpretacja dyrektora Krajowej Informacji Skarbowej potwierdza, że kopie certyfikatów pobrane ze strony internetowej koncernu budzą wątpliwości polskiego fiskusa co do zachowania integralności z oryginałem.
Przedsiębiorca, który otrzyma taki dokument od jednego z cyfrowych gigantów musi potrącić 20-proc. podatek u źródła od wypłacanego za granicę wynagrodzenia za usługi reklamowe. O problemach z tym związanych szeroko pisaliśmy w artykule „Skarbówka nadal rozpoznaje Facebooka tylko z oryginału” (DGP 141/2018).
Obecnie fiskus poddaje w wątpliwość kopie certyfikatów tylko wtedy, gdy suma wypłat za granicę przekracza rocznie 10 tys. zł. Poniżej tej kwoty kopie powinny być uznawane, co wynika wprost z przepisów obowiązujących od początku 2019 r. (patrz też artykuł „Kopia certyfikatu tylko dla niskich wypłat”, DGP nr 9/2019). Potwierdza to również najnowsza interpretacja dyrektora Krajowej Informacji Skarbowej.
Problematyczne reklamy
Pytanie zadała spółka, która kupowała usługi reklamowe od koncernów Google i Facebook. To oznacza, że powinna potrącić od należnego im wynagrodzenia 20-proc. podatek u źródła (art. 21 ust. 1 pkt 2a ustawy o CIT). Nie musiałaby tego robić, gdyby posiadała irlandzki certyfikat rezydencji obu koncernów (obie firmy mają swoją europejską siedzibę na Zielonej Wyspie).
Problem w tym, że obie firmy przesyłają polskim podatnikom elektroniczne certyfikaty rezydencji w formacie pdf. Tak było i w tej sprawie. Mimo że takie dokumenty są identyczne co do treści jak te, które irlandzka skarbówka udostępnia od 2017 r. na swoich stronach internetowych, to Krajowa Administracja Skarbowa nie uznaje ich z obawy o zachowanie integralności oryginału.
Sytuacja nieznacznie poprawiła się od początku 2019 r., gdy w życie wszedł art. 26 ust. 1n ustawy o CIT. Pozwolił on podatnikom posługiwać się kopiami certyfikatów rezydencji, ale tylko jeśli roczna suma wypłat za granicę nie przekracza 10 tys. zł, a „informacje wynikające z przedłożonej kopii certyfikatu rezydencji nie budzą uzasadnionych wątpliwości co do zgodności ze stanem faktycznym”.
Eksperci na łamach DGP niejednokrotnie krytykowali tak ustalony limit jako zbyt niski. Wskazywali, że firma, która go przekroczy, nadal przy rozliczeniach płatności na rzecz Facebooka czy Google’a będzie skazana na wpłacanie 20-proc. podatku u źródła z własnych środków. Koncerny niechętnie bowiem przyjęłyby pomniejszanie własnego wynagrodzenia.
Lepiej od fiskusa niż od koncernu
Spółka, która zadała pytanie fiskusowi, opisała, że posiada certyfikaty rezydencji obu internetowych koncernów za lata 2018 i 2019. Przekazały je jednak odpowiednio Facebook i Google, a nie irlandzka skarbówka. Podatnik przyznał, że roczna suma płatności na rzecz portali przekroczyła wprawdzie 10 tys. zł, ale twierdziła, że nawet w takiej sytuacji nie powinna potrącać podatku u źródła.
Argumentowała, że certyfikaty pobrała z panelu pomocy, do którego tylko ona miała dostęp. Trudno też podejrzewać, aby same koncerny ingerowały w treść takich dokumentów. Nie powinny więc one budzić obaw polskiego fiskusa co do ich integralności. Zdaniem spółki należało je uznać za standardowe certyfikaty rezydencji pozwalające uniknąć potrącania podatku u źródła od wynagrodzenia za usługi reklamowe.
Innego zdania był dyrektor KIS. Wyjaśnił, że fiskus nie ma obaw o zachowanie integralności dokumentu tylko w dwóch przypadkach: oryginalnej wersji papierowej certyfikatu (ewentualnie kopii dokumentu poświadczonej za zgodność z oryginałem) lub certyfikatów elektronicznych opatrzonych podpisem elektronicznym i przesłanych przez zagranicznego fiskusa polskim podatnikom lub opublikowanych na jego oficjalnych stronach.
– W pozostałych sytuacjach, tj. pobrania pliku elektronicznego (sformatowanego w postaci „pdf”, „jpg”, „png”) ze strony internetowej podatnika nie można wykluczyć ryzyka korzystania z danych, których oryginalna treść została zmodyfikowana – podkreślił dyrektor KIS.
OPINIA
Zamiast ułatwień niepotrzebna biurokracja
Przemysław Antas, radca prawny i doradca podatkowy w Antas Legal
Z jednej strony trudno dziwić się stanowisku dyrektora Krajowej Informacji Skarbowej, bo wynika ono wprost ztreści aktualnych przepisów. Z drugiej trudno nie zauważyć, jak bardzo są one kłopotliwe dla polskich przedsiębiorców ido tego potencjalnie niezgodne zkonstytucyjną iunijną zasadą proporcjonalności. Przyjęty przez ustawodawcę roczny limit 10 tys. zł dla wypłat, które mogą być dokumentowane kopią certyfikatu rezydencji, jest zdecydowanie za niski. Trudno zrozumieć sytuację wktórej fiskus ma wątpliwości co do „integralności zoryginałem” danego dokumentu tylko dlatego, że firma kupowała reklamy za granicą iwypłaciła ztego tytułu okilkaset złotych więcej, przekraczając limit. Nie wydaje się też, aby międzynarodowe koncerny jak Facebook czy Google decydowały się na modyfikację certyfikatów udostępnianych przez irlandzką skarbówkę, czego najwyraźniej obawia się dyrektor KIS. Szkoda więc, że przyjęte w Irlandii rozwiązania, które miały ułatwić rozliczenia handlu zinternetowymi koncernami, zamiast tego wygenerowały dodatkową biurokrację. Restrykcyjne przepisy trudno zrozumieć, także jeśli weźmiemy pod uwagę to, że fiskus ma możliwość weryfikacji treści dokumentu wtrybie przepisów owspółpracy administracyjnej. Skoro system prawny dopuszcza faktury wystawiane wformacie elektronicznym PDF, to dlaczego jest problem zcertyfikatami rezydencji wydawanymi elektronicznie? Środki przyjęte przez ustawodawcę nie są wtym przypadku adekwatne do celów, co uzasadnia tezę, że przepisy nie czynią zadość zasadzie proporcjonalności.
Interpretacjedyrektora Krajowej Informacji Skarbowej z 17 lipca 2019 r., sygn. 0111-KDIB1-2.4010.200.2019.2.BG