Projekt opodatkowania spółek komandytowych CIT-em jest nieprzemyślany i zły. Uderza w najbardziej dynamiczną część małych i średnich firm, często rodzinnych.
Jeżeli zmiany w tym zakresie wejdą w życie w proponowanym kształcie, to spółka komandytowa stanie się w Polsce marginalną, nieistotną formą prowadzenia działalności gospodarczej. Jeżeli w związku z sytuacją budżetu trzeba w Polsce pozyskać od biznesu dodatkowe 2 lub 3 mld zł wpływów z tytułu podatku dochodowego, to istnieją mniej szkodliwe dla gospodarki mechanizmy niż ten, który zaproponowało Ministerstwo Finansów.
Miało być jedno obciążenie
Dawno temu, jeszcze przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, przyjęto dyrektywę tzw. parent-subsidiary. Uzasadnieniem było wsparcie swobody przepływu kapitału pomiędzy państwami UE. Dyrektywa wprowadziła regułę, zgodnie z którą spółka kapitałowa działająca w państwie członkowskim, wypłacająca dywidendę na rzecz swojego udziałowca z UE, nie może – przy spełnieniu określonych warunków – zapłacić z tytułu tej wypłaty podatku dochodowego w kraju, w którym działa (czyli w tzw. państwie źródła).
Inwestycje i przepływ kapitału w tamtym czasie miały w zasadzie tylko jeden kierunek – z państw tzw. starej Unii do nowych państw członkowskich. Prostą i logiczną konsekwencją tego rozwiązania w przypadku francuskiego, holenderskiego czy niemieckiego inwestora jest pewność, że jedynym obciążeniem dla zagranicznego właściciela polskiej spółki jest polski podatek dochodowy w wysokości 19 proc. CIT (a w skrajnym wypadku – pełne zwolnienie, jeśli np. spółka działa w strefie ekonomicznej). Ponad to nic złego, jeśli chodzi o opodatkowanie dochodu w Polsce, go nie spotka i nie może spotkać tak długo, jak długo Polska jest częścią UE.
Jak ma się to do opodatkowania spółek komandytowych? Otóż najprostszą i najbardziej korzystną formą prawną dla polskiego przedsiębiorcy prowadzącego działalność o skali od kilku do kilkuset milionów złotych przychodów jest obecnie spółka komandytowa. Oznacza ona jednokrotne opodatkowanie na poziomie 19 proc. bez płacenia daniny ekstra w przypadku dystrybucji zysku ze spółki do właściciela. Czyli to, co w zasadzie każdy inwestor korporacyjny przychodzący z dowolnego kraju UE ma w Polsce w gratisie.
Istota koncepcji zaprezentowanej w projekcie zmian zmierza niestety do podniesienia poziomu opodatkowania polskich przedsiębiorców z tej grupy – z 19 proc. do 34,4 proc. W przypadku większych przedsiębiorców będzie to w zasadzie podwyżka z 23 proc. do 37 proc., bo trzeba jeszcze dodać wprowadzoną od 2019 r. daninę solidarnościową. Taki właśnie poziom opodatkowania wystąpi, gdy od zysku spółki komandytowej odliczymy 19 proc. CIT, a kolejne 19 proc. chcemy pobrać od zysku netto wypłaconego wspólnikom.
Dodajmy, że opodatkowanie inwestorów pochodzących z zagranicy, dystrybuujących zyski do zagranicznej spółki matki nie zmieni się i pozostanie na poziomie 19 proc., bo na więcej Polska nie może sobie pozwolić, przynajmniej tak długo, jak jesteśmy w UE.
Średni polski biznes
Zachęcam decydentów z Ministerstwa Finansów do przestudiowania listy największych podmiotów działających w Polsce w formie spółek komandytowych. Na liście dominują podmioty kontrolowane przez polskich przedsiębiorców. Szacuję, że jest ich (w zależności od przyjętej metodologii liczenia) ok. 75–80 proc. wśród 400 największych spółek. Najwięcej podmiotów zajmuje się handlem hurtowym i detalicznym oraz dystrybucją. Często są to podmioty mające siedziby w najdalszych zakątkach całego kraju, od Podlasia po Dolny Śląsk. Wielu to także producenci żywności (w tym mięsa), jest sporo dealerów samochodów, parę firm doradczych i największych kancelarii prawnych, a także producenci kosmetyków, maszyn, mebli, firmy drukarskie, kantory internetowe, budowlanka i polski biznes nieruchomościowy. W pigułce – średni i duży polski biznes, inny niż notowany na GPW.
Oczywiście polski przedsiębiorca też ma pewne pole manewru, różne w zależności od skali i charakteru prowadzonej działalności. Niektóre zawody zaczną działać w formie spółek jawnych lub partnerskich, gdzie jednokrotne opodatkowanie na poziomie wspólników nadal pozostanie podstawową zasadą. Względnie skorzystają z nowych możliwości opodatkowania ryczałtem.
Właściciele większych firm, zamiast zajmować się rozwijaniem swojego biznesu, skupią się w najbliższych miesiącach na przekształceniach w spółki z o.o., dokładając do swojej struktury spółkę holdingową traktowaną w ten sam sposób jak zagraniczna spółka matka z UE. Może znajdzie się parę firm, które skorzystają z estońskiego CIT, część pewnie nie zrobi nic.
Niewątpliwie u dużej części polskiego biznesu pojawi się silne poczucie niesprawiedliwości, że znowu za pięć dwunasta dowiaduje się o fundamentalnej zmianie reguł gry w zakresie opodatkowania. Czy naprawdę o to chodziło autorom tej propozycji?
Bez konsolidacji i inwestycji
Jednokrotne opodatkowanie zysków jest zdecydowanie najważniejszym powodem, dla którego przedsiębiorcy korzystają ze spółek komandytowych. Ale jest też drugi powód – konsolidacja podatkowa.
Na ostatniej liście publikowanej przez MF naliczyłem 63 podatkowe grupy kapitałowe. Tworzą je z reguły największe firmy w kraju: spółki energetyczne z udziałem Skarbu Państwa, firmy dostarczające media, banki. Dlaczego w kraju, w którym działa kilkaset tysięcy spółek, jest tak mało PGK? Ze względu na niski poziom elastyczności przepisów o PGK (mimo kilkukrotnego luzowania) oraz istotne ryzyka związane z tym instrumentem. Jednocześnie jest to w zasadzie jedyny instrument pozwalający na łączenie dochodów spółek należących do tej samej grupy kapitałowej.
Podobny skutek pozwala osiągnąć jedynie spółka komandytowa (połączenie dochodu ze stratami różnych spółek przy jednoczesnym ograniczeniu odpowiedzialności) i to w bardzo przystępny sposób, bo bez konieczności spełnienia takich wymogów, jak przy PGK.
Dlaczego konsolidacja jest tak ważna? Ponieważ ma zauważalny efekt proinwestycyjny. Dużo łatwiej jest podejmować działania inwestycyjne, niejednokrotnie ryzykowne, wiedząc, że ich ewentualny koszt będzie mógł być równoważony zyskami z bardziej stabilnej, już rozwiniętej części biznesu.
Decyzję o opodatkowaniu spółek komandytowych CIT-em uważam więc za zniechęcającą do nowych inwestycji. Co więcej, tę antyinwestycyjną regulację chcemy wprowadzić w czasie, gdy kraj potrzebuje bodźców stymulujących inwestycje. Gdzie logika?
Uszczelnienie systemu?
W wypowiedziach przedstawicieli MF dostrzegam konsekwentnie i dosyć spójnie przedstawianą narrację, zgodnie z którą opodatkowanie spółek komandytowych CIT-em jest potrzebne dla uszczelnienia systemu podatkowego. Argumentacja ta zdaje się mieć dwa zasadnicze elementy. Po pierwsze, w uzasadnieniu projektu przedstawiono, jako „podejrzaną optymalizację”, spółkę komandytową, w której komplementariuszem jest osoba prawna (najczęściej spółka z o.o.) z niewielkim kapitałem i niewielkim udziałem w zysku SK.
Po drugie, powołując się na informacje Krajowej Administracji Skarbowej (w tym zgromadzone w ramach raportowania schematów podatkowych) przedstawiciele resortu mówią o bliżej niesprecyzowanych przypadkach wykorzystywania SK w agresywnych strukturach międzynarodowego planowania podatkowego.
Wspólnym mianownikiem jest wskazywany przez MF znaczący wzrost liczby zarejestrowanych w Polsce spółek komandytowych, których liczba sięga obecnie ok. 40 tysięcy. Jest to porównane ze znaczącym przyrostem liczby spółek komandytowo-akcyjnych, z jakim mieliśmy do czynienia w latach 2008–2013, gdy w apogeum popularności tej formy prawnej liczba zarejestrowanych w Polsce SKA sięgnęła blisko 6 tys.
Nie tędy droga
Uważam, że argumentacja MF, jak i wypływające z niej wnioski, są nietrafne. Istota działań podejmowanych przez przedsiębiorcę polega na podejmowaniu decyzji, które minimalizują ryzyko związane z prowadzoną działalnością gospodarczą oraz maksymalizują związane z nią korzyści. Dążenie zarówno do minimalizacji ryzyka, jak i do maksymalizacji związanych z nią korzyści (także) jest naturalnym prawem przedsiębiorcy, dopóki nie łączy się z działaniami o charakterze sztucznym, pozbawionymi uzasadnienia ekonomicznego. Ustawodawca powinien oba te dążenia wspierać, co czasami w Polsce ma miejsce (przykładem koncept prostej spółki akcyjnej czy Polska Strefa Inwestycji).
Oczywiście nie ma jednej, właściwej i dobrej dla wszystkich formy prowadzenia działalności gospodarczej. Jeżeli jej skala jest mała, to poziom ryzyk prawnych i ekonomicznych może sprawiać, że optymalnym rozwiązaniem będzie prowadzenie jednoosobowej działalności gospodarczej lub w formie spółki jawnej. Przy naprawdę dużej skali, gdy ograniczenie odpowiedzialności staje się jednym z kluczowych czynników decyzyjnych, większość przedsiębiorców zdecyduje się na spółkę kapitałową. W 99 proc. będzie to spółka z o.o., bo jest dużo prostsza i mniej sformalizowana niż akcyjna.
Spółka komandytowa, która może łączyć ograniczoną odpowiedzialność właściciela z jednokrotnym opodatkowaniem, jest rozwiązaniem pośrednim, najbardziej rozpowszechnionym wśród polskiego biznesu średniej wielkości. Ma on ambicje, żeby rosnąć, ale rozumie jednocześnie, czym jest ryzyko. Nie posiada zakumulowanego kapitału, więc potrzebuje czasem sięgnąć do zasobów finansowych spółki, żeby zapewnić bieżące utrzymanie wspólnikowi i jego rodzinie. Może inwestować w inną działalność tylko wtedy, gdy wypłaci pieniądze z głównego biznesu.
Niemcy to przetestowali
Właśnie dlatego jako jedną z przyczyn stojących za powstaniem niemieckiego Mittelstand i silnego sektora małych i średnich przedsiębiorstw wskazuje się rozpowszechnione wykorzystanie Komanditgesellschaft w połączeniu z jednokrotnym opodatkowaniem, z osobą prawną jako komplementariuszem posiadającym niewielkie prawa do udziału w zysku. Słowem – w takim wydaniu, które polskie Ministerstwo Finansów postrzega jako abuzywne.
Na marginesie, tę właśnie dobrą znajomość formy prawnej SK, a nie optymalizację podatkową uważam za główny powód, dlaczego większość spośród zagranicznych biznesów obecnych na liście największych 400 spółek komandytowych stanowią biznesy z niemieckim kapitałem, w tym tak duże firmy rodzinne jak Lidl czy Kaufland.
Rozumiem argument o ekonomicznym podobieństwie pozycji komandytariusza z pozycją wspólnika spółki z o.o. („obaj mają przecież ograniczoną odpowiedzialność”). Nie rozumiem jednak, dlaczego autorzy projektu nie widzą podobnej analogii pomiędzy polskim komandytariuszem a zagranicznym wspólnikiem biznesu działającego w Polsce.
Lidl i Kaufland i tak zapłacą w Polsce 19 proc. podatku i ani złotówki więcej. Właściciele 40 razy mniejszego Arhelana z Bielska Podlaskiego (chyba największy polski biznes z branży detalicznej, jaki znalazłem na liście SK) musieliby po zmianie przepisów zapłacić blisko dwa razy więcej, co stawiałoby ich w sytuacji dramatycznie gorszej od sytuacji bezpośredniego konkurenta z zagranicy. Na ich miejscu nie wahałbym się ani chwili i zaczął przygotowania do zmiany formy działalności.
Nie kupuję tego argumentu
Moja wiedza podatkowa i znajomość tego, co dzieje się w branży doradczej, każe mi z całą stanowczością odrzucić tezę, jakoby spółki komandytowe były źródłem miliardowych „wycieków” poprzez rzekome wykorzystanie w ramach międzynarodowych struktur. Jeżeli ktoś takie struktury proponuje i wprowadza obecnie w Polsce, to jest to margines rynku, z którym oczywiście należy zdecydowanie walczyć.
Polska administracja skarbowa – w odróżnieniu od administracji lat 2012–2013 – dysponuje realnymi narzędziami do walki z optymalizacjami, również w postaci bardzo restrykcyjnej klauzuli przeciw obejściu prawa podatkowego.
Nie widzę również analogii do SKA, która wskutek niezamierzonego działania ustawodawcy, ale całkowicie legalnie, stała się w latach 2010–2013 popularnym wehikułem optymalizacyjnym. Przypominam, że wykorzystanie SKA pozwalało nie tylko na brak konieczności bieżącej zapłaty CIT, ale w połączeniu z innymi rozwiązaniami zawartymi w systemie podatkowym nie zapewniało wyegzekwowania zobowiązania podatkowego również na późniejszym etapie. Systemowo było to oczywiście rozwiązanie błędne i zasługiwało na zmianę.
Innymi słowy, nie kupuję argumentu z uszczelnienia systemu jako uzasadniającego operację poddania spółek komandytowych CIT.