Dyskusje przed, dyskusje po referendum. Fakty są takie, że frekwencja wyniosła niecałe 8 proc. Ale nawet ci, których polityka wcale nie interesuje, teoretycznie powinni byli się zainteresować jednym pytaniem.
Chodzi o trzecie na liście, a dotyczące rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika. Co ciekawe, 94,51 proc. spośród blisko 2,5 mln osób, które pofatygowały się do urn (dokładniej 2 384 780 osób – czyli 7,8 proc. uprawnionych) stwierdziło, że powinna obowiązywać taka zasada. No tak, grupa 2 253 855 osób nie może się mylić. I to zapewne były te osoby, których świadomość polityczna jest większa niż moja (ignoranta, który się nie pofatygował, by oddać swój głos). A tymczasem w poprzednim felietonie „czepiałem” się tej zasady, twierdząc, że prawdopodobnie w praktyce okaże się, iż z wprowadzenia takiego przepisu nie będzie wiele pożytku, a wręcz może być przesłanką do sporu o to, czy w tym konkretnym przypadku powinna ona być stosowana. Chyba powinienem się wytłumaczyć, w końcu ponad 2 mln osób widziały, co skreślają. Nie zamierzam. Cały czas uważam, że jako podatnicy (płatnicy, inkasenci) powinniśmy mieć prawo do oczekiwania, że wątpliwości, zwłaszcza te, które wynikają z wątpliwej jakości przepisów czy wręcz błędów w nich zawartych, będą rozstrzygane na naszą korzyść. I nie jest do tego potrzebny kolejny niejasny przepis, ale jest to podstawowa zasada cywilizowanego państwa prawa, reguła, która wynika z konstytucji i która powinna być przestrzegana, nawet gdyby nie była wprost i literalnie umocowana w normach prawnych.
Tymczasem otrzymujemy „produkt”, dzięki któremu możliwe będzie spieranie się, czy faktycznie wystąpiła „niedająca się usunąć wątpliwość co do treści przepisów prawa podatkowego”. Czyli taki, który przy odrobinie złej woli może wręcz ograniczać prawa podatników (płatników, inkasentów).
W tydzień po chybionym referendum (bo co do tego – wyjątkowo – są zgodni chyba wszyscy politycy, a to wyjątkowa sytuacja) należałoby się zastanowić: po co było w ogóle o to pytać?
Usłyszałem bowiem, że chyba nie jestem na bieżąco, gdy oświadczyłem, iż klauzula o rozstrzyganiu wątpliwości na korzyść podatnika wchodzi w życie od 1 stycznia 2016 r. Rozumowaniu mojego adwersarza trudno odmówić logiki i spójności: skoro państwo pyta, czy wprowadzić zasadę o rozstrzyganiu na korzyść i odpowiedź jest twierdząca, ale zdecydowanie zabrakło chętnych do głosowania i przez to referendum jest nieważne, to chyba zmiana jednak nie wejdzie w życie.
A jednak to błąd! Otóż bowiem stosowna nowelizacja została uchwalona, z tym jednak, że inaczej niż w pytaniu referendalnym, nie jest to ogólna zasada, a stosowana jedynie przy „niedających się usunąć wątpliwościach co do treści przepisów prawa podatkowego”.
A ja cały czas się upieram, że nie powinno być przepisu, nie powinno być pytania referendalnego, bo reguła taka jest oczywista i ma swoje umocowanie nie tylko w art. 84 i 217 Konstytucji RP mówiących o tym, że podatki mają być nakładane przez ustawę, czy art. 123 wyłączającym pośpiech przy uchwalaniu prawa podatkowego, które ustawa zasadnicza zrównuje w tym zakresie z najważniejszymi aktami prawnymi, ale już w art. 2, w którym zostało stwierdzone, że „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”.
Co do zmiany w ordynacji podatkowej wprowadzającej przepis o rozstrzyganiu wątpliwości, niedowiarków odsyłam do Dziennika Ustaw z 31 sierpnia 2015 r., w którym w poz. 1197 odnajdą ustawę z 5 sierpnia 2015 r. (czyli miesiąc przed referendum).
Ale uwaga: może się okazać, że wcale nie art. 1 tej ustawy jest najważniejszy dla podatników. Proponuję spojrzeć nieco niżej, na art. 2 i 3 tego aktu prawnego. Co się okazuje? Otóż ustawodawca usuwa przepisy, które mogłyby pretendować do miana największego bubla legislacyjnego ostatniego ćwierćwiecza: przepisy antyzatorowe zapisane w ustawach o podatkach dochodowych. Tak właśnie, regulacje nakazujące korektę kosztów przy braku zapłaty. I za to posunięcie z pewnością należy pochwalić ustawodawcę – chociaż za to.