Od początku 2017 r. firmy nieposiadające tzw. certyfikatu rezydencji muszą zapłacić w Polsce podatek od każdej zagranicznej inwestycji. Nie ma znaczenia, czy miała ona jakikolwiek związek z naszym krajem.
ikona lupy />
Rafał Ciołek doradca podatkowy, partner w zespole podatków międzynarodowych KPMG w Polsce / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Józef Banach radca prawny w InCorpore Banach Szczepanik Partnerzy / Dziennik Gazeta Prawna
Dla fiskusa wystarczy bowiem, aby z Polski wypłacane było za granicę wynagrodzenie. Wynika to ze znowelizowanego art. 3 ust. 2 i ust. 2a odpowiednio ustawy o CIT (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 1888) i PIT (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 2032). Do tej pory przepisy mówiły tylko, że każdy nierezydent (w tym przypadku zagraniczny usługodawca), który osiąga dochody na terytorium Polski, powinien rozliczyć się z nich z polskim fiskusem. Nie wyjaśniały jednak, co oznacza osiągnięcie dochodu w naszym kraju. Część sądów administracyjnych tak jak podatnicy uważała, że musi to być powiązane np. z realną inwestycją w Polsce. Taką, która przyniesie tu efekty. Pozostałe przychylały się do zdania fiskusa i uważały, że wystarczy, aby z naszego kraju wypłacane było za granicę wynagrodzenie. Teraz problem odchodzi do lamusa, ale nowe przepisy ciągle budzą kontrowersje.
KONFRONTACJA
Wprowadzone ostatnio zmiany są wręcz kuriozalne
Pobieranie podatku u źródła od wynagrodzeń za usługi niematerialne, oprócz tego, że jest niezgodne ze zobowiązaniami, jakie Polska podjęła na forum OECD, samo w sobie jest anachroniczne. Właściwie tylko kraje rozwijające się dążą aktywnie do uzyskiwania dochodów podatkowych z tego tytułu. Co więcej, nie za pomocą koncepcji podatku u źródła, ale za pomocą tzw. zakładu usługowego (ang. service permanent establishment). Oznacza to ni mniej, ni więcej, że aby opodatkować dochód usługodawcy, konieczna jest jego fizyczna obecność w kraju, w którym świadczona jest usługa. Aktywne dążenie polega zaś na tym, że kraje próbują określić minimalne okresy czasu, których przekroczenie powoduje konieczność zapłaty podatku. W niektórych sytuacjach mogą to być już choćby trzy miesiące. Ale zawsze warunkiem sine qua non do nałożenia podatku jest fizyczna obecność w kraju usługobiorcy.
Jednym z powodów dla przyznania prymatu rezydencji jako ogólnej zasady wyznaczania miejsca opodatkowania usługobiorcy były i są trudności administracyjne w określeniu podstawy opodatkowania i poborze podatku. W innym przypadku może dojść do kuriozalnej sytuacji podobnej do tej, która ma miejsce obecnie w Polsce. W naszym kraju opodatkowanie jest de facto uzależnione od tego, czy usługi są świadczone na rzecz podatnika czy osoby fizycznej. Zwykli konsumenci nie są bowiem adresatami przepisu, który nakazuje pobrać podatek od wypłacanego wynagrodzenia za usługę. W rezultacie mamy sytuację, w której podmiot zagraniczny osiąga, w świetle ustawy, dochód z polskiego źródła – natomiast polski fiskus nie ma żadnej realnej metody ściągnięcia podatku od tego dochodu.
Całe szczęście, że w przypadku usługodawców pochodzących z krajów, z którymi mamy zawarte umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania, i tak nie będą oni zobowiązani do zapłaty podatku w Polsce. Zgodnie z tymi porozumieniami byłby to bowiem dochód przedsiębiorstwa, a ten nie podlega opodatkowaniu przy braku zakładu. Niestety, organy podatkowe mogą postanowić ściągnąć część podatku od płatników, argumentując to brakiem certyfikatu rezydencji, który niniejszym powinien być żądany od każdego usługodawcy, czyli teoretycznie nawet w przypadku pobytu w zagranicznym hotelu.
To nic niespotykanego na świecie. Prawdziwy problem pozostał
Nowelizacja, która weszła w życie od początku 2017 r., zakończy wieloletni spór. W moim przekonaniu nie jest tak, że był to temat mało istotny i dobrze się stało, że resort finansów postanowił uciąć wszelkie wątpliwości. Co więcej, nowa treść przepisów to krok w kierunku, w którym poszło już wiele innych państw na świecie. Nie był to też krok niezgodny z treścią Modelowej Konwencji OECD czy innymi podatkowymi wytycznymi tej organizacji. Państwa mają bowiem swobodę w określaniu obowiązku podatkowego dotyczącego dochodów osiąganych na ich terytorium. Większość z krajów decydowała się tak jak obecnie Polska na pobieranie daniny od niemal każdej realizowanej płatności. To oznacza, że wystarczy wypłata z terytorium kraju za usługę realizowaną w całości za granicą, aby taka danina była wymagalna. Dobrym przykładem są USA, gdzie zdecydowano się na pobieranie 30 proc. daniny od wszystkich wypłat za granicę. Dopiero następnie podatnik może przesłać odpowiednie dokumenty do amerykańskiego IRS (Internal Revenue Service) i udowodnić w ten sposób, że podatek był pobrany niesłusznie. Wtedy też może go odzyskać.
Warto zwrócić uwagę na to, że opodatkowanie u źródła na podstawie przepisów krajowych wypłat związanych np. z zagranicznymi inwestycjami jest problemem głównie dla przedsiębiorców nieposiadających tzw. certyfikatu rezydencji swojego kontrahenta bądź jeśli ma on siedzibę w kraju, z którym Polska nie podpisała umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania. W każdym innym przypadku można będzie powołać się na treść takiego międzynarodowego porozumienia, co pozwoli albo całkowicie wykluczyć pobór podatku „u źródła” w naszym kraju, albo przynajmniej obniży jego stawkę. Prawdziwym problemem nie jest więc zmiana, na którą zdecydowało się już MF, ale obecne reguły dotyczące pozyskiwania certyfikatu rezydencji, które ciągle pozostają anachroniczne. Obecnie fiskus żąda takiego dokumentu przy praktycznie każdej, nawet jednostkowej, transakcji z zagranicznym kontrahentem. To zaś przekłada się na zwiększenie obowiązków biurokratycznych zarówno po stronie polskich firm, jak i współpracujących z nimi zagranicznych przedsiębiorców. Liczyłbym na zmianę podejścia fiskusa w kierunku bardziej liberalnym, co pomoże w prowadzeniu działalności gospodarczej.