Ponad 1,4 mln podatników skorzystało z prawa do pełnego odliczenia ulgi na dzieci, pomimo że w 2014 r. nie mieli wystarczających dochodów. Ci, którzy mają dzieci, ale zarabiają na tyle mało, że ich podatek nie wystarcza do wykorzystania pełnej ulgi, od tego roku mogą ją odliczyć od zapłaconych składek na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne.
Jak odliczaliśmy ulgę na dzieci na starych zasadach
/
Dziennik Gazeta Prawna
W ten sposób rząd chciał wyeliminować główną wadę ulgi prorodzinnej – wcześniej w pełni mogli z niej skorzystać tylko podatnicy o najwyższych dochodach, którym naliczono wysoki podatek.
W wyliczeniach rządu „dopłata” do pełnej ulgi miała kosztować ok. 1,1 mld zł (szacowano, że skorzysta z niej około milion rodzin). Wyszło trochę drożej. Ze wstępnych danych, jakie uzyskaliśmy w izbach skarbowych, wynika, że na „dopłatę” do ulgi fiskus wydał 1,42 mld zł. Najwięcej przekazały urzędy skarbowe na Pomorzu – 183,3 mln zł. Tam też pojedyncza „dopłata” była największa (prawie 2400 zł). Na drugim biegunie znalazło się województwo lubelskie, gdzie średnie wyrównanie do ulgi na dzieci wyniosło niewiele ponad 640 zł.
Nie do końca sprawdziły się też szacunki liczby osób, które mogą skorzystać z nowego prawa, bo beneficjentów nowego systemu jest ponad 1,4 mln. Najwięcej – 212 tys. – na Mazowszu.
Zwiększyła się też kwota ulgi na dzieci odliczanej na starych zasadach. W sumie podatnicy odpisali sobie od podatku ok. 5,7 mld zł, czyli o 150 mln zł więcej niż rok wcześniej. To może być zasługa większych preferencji dla rodzin wielodzietnych: ulgi na trzecie i każde kolejne dziecko wzrosły średnio o 20 proc. w porównaniu z rokiem 2013.
Eksperci uważają, że nowy sposób liczenia ulgi na dzieci to przede wszystkim sposób na bieżące dofinansowanie najuboższych rodzin. Co do zrealizowania innych celów – jak wyciąganie zatrudnionych z szarej strefy czy zachęcanie do zwiększania liczby potomstwa – są bardziej ostrożni w ocenach.
1,6 mld zł więcej niż w 2014 r. zostało nam w kieszeni dzięki nowym zasadom odliczania ulgi prorodzinnej
Większość tej kwoty to „dopłata” dla osób, których podatek był zbyt niski, by w pełni z ulgi skorzystać. Reszta to skutek zwiększenia kwoty odliczeń na trzecie dziecko (do 2000 zł) oraz czwarte i każde następne (do 2700 zł). W sumie całość odliczeń na dzieci – czyli „stara” ulga plus „dopłaty” – kosztowała fiskusa około 7,1 mld zł.
Głównymi beneficjentami zmian w zasadach liczenia ulg są rodziny o najniższych dochodach. Fundacja CeneA policzyła, kto najbardziej korzysta na nowych zasadach odliczeń. W przypadku rodzin z jednym dzieckiem największą korzyść mają ci, których miesięczny dochód brutto mieści się w przedziale 680–1270 zł. Rodziny z dwójką dzieci największą korzyść osiągają przy dochodach rzędu 1020–1270 zł – CeneA podaje, że miesięcznie ulga policzona na nowo dawałaby im 185,34 zł. Najwięcej zyskują rodziny wielodzietne z niskimi dochodami. Ta z trójką dzieci i wpływami 1590 zł brutto może liczyć na 324,12 zł, ta z czworgiem pociech i dochodem 2360 zł – na 481 zł.
– Umożliwienie pełnego odliczania ulgi na dzieci osobom, które mają zbyt niskie dochody, by w stu procentach odliczyć ją od podatku, to dofinansowanie pracujących rodzin o najniższych dochodach. W tym przypadku efekt jest bardzo silny – zwraca uwagę Michał Myck z Fundacji CeneA.
Co to może oznaczać w skali makro? Dodatkowe pieniądze, które dzięki uldze zasilą domowe budżety, teoretycznie powinny wesprzeć konsumpcję. Rodziny z dziećmi, zwłaszcza te, które uzyskują niskie dochody, nie są bowiem raczej w stanie oszczędzać. Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium, zwraca uwagę, że 1,6 mld zł to nie jest dużo w porównaniu do choćby kwartalnej wartości konsumpcji prywatnej – 240 mld zł. Nowy transfer socjalny nie zmieni więc trendu, konsumpcja od tego gwałtownie nie przyspieszy.
– Ale pozytywny wpływ na nią będzie miał na pewno. Co więcej, część tego, co budżet wyda na ulgę, może wrócić do niego w postaci podatków pośrednich, więc efekt netto nie będzie wynosił 1,6 mld zł – mówi ekonomista.
Według danych z izb skarbowych średnia „dopłata” do pełnej ulgi na dzieci wyniosła ok. 990 zł, a więc niecałe 90 zł miesięcznie. Eksperci nie są w stanie powiedzieć, czy to wystarczy, by osiągnąć drugi cel, jaki stawiał sobie rząd, zmieniając zasady odliczeń: czyli wyciągać pracowników z szarej strefy i skłaniać ich w ten sposób do szukania legalnego zatrudnienia. Michał Myck mówi, że teoretycznie, skoro dochód netto z pracy dzięki takiej „dopłacie” się zwiększa, to osoby, które do tej pory nie pracowały, mają większą motywację, żeby podjąć zatrudnienie.
– Jest zbyt wcześnie, żeby stwierdzić, czy taki efekt wystąpił, w szczególności ze względu na to, że reforma została ogłoszona pod koniec roku, za który obowiązuje odpis, więc rodziny miały w 2014 r. mało czasu, by na nią zareagować. Na ocenę tego efektu będzie trzeba trochę poczekać – uważa. I dodaje, że w niektórych przypadkach efekt może być wręcz odwrotny.
– Wprowadzone refundowanie ulgi jest szczególnie korzystne dla osób samotnie wychowujących dzieci albo rodzin, w których pracuje jedna osoba. I w przypadku małżeństw, gdzie pracują dwie osoby, efekt może zadziałać w drugą stronę, czyli skłaniać do zaprzestania pracy przez jedno z małżonków – ocenia Michał Myck.
Grzegorz Maliszewski uważa, że zarówno dofinansowanie ubogich rodzin, jak i zwiększanie ich aktywności na rynku pracy to efekty pośrednie, a głównym celem było zachęcanie do posiadania dzieci. Ale jest zbyt wcześnie na ocenę skutków. Podobnie uważa Michał Myck. Według niego międzynarodowe badania pokazują, że odpowiednia polityka podatkowa może mieć pewien wpływ na decyzje dotyczące dzietności, ale dopiero wtedy, gdy wzrost środków finansowych rodzin jest znaczący. – Nie jestem pewien, czy ta jedna konkretna zmiana w funkcjonowaniu ulgi może radykalnie wpłynąć na poziom dzietności. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że pełna ulga prorodzinna dla osób o najniższych dochodach to element większej całości, programu, w którego skład wchodzi jeszcze zwiększenie pomocy z tytułu świadczeń rodzinnych, wydłużenie urlopów macierzyńskich czy wprowadzanie urlopów rodzicielskich. Taki kompleksowy zestaw reform może niebawem zacząć przynosić pozytywne efekty – uważa ekspert.