Pierwsze wyroki skazujące za obstawianie w nielegalnych serwisach bukmacherskich wystraszyły internautów. Zagraniczne firmy jeszcze nie zwijają interesu, ale resort finansów poważnie zabrał się do utrudniania im życia.
Blokowanie adresów IP i płatności online – możliwości takiej walki z nielegalnymi serwisami hazardowymi właśnie sprawdza Ministerstwo Finansów. Potwierdził to wczoraj na posiedzeniu sejmowej komisji sportu wiceminister finansów Jacek Kapica. To właściwie pierwsza systemowa próba wyegzekwowania prawa, które formalnie zdelegalizowało e-hazard, ale od ponad czterech lat jest fikcją.
Choć nowelizacja ustawy hazardowej zdelegalizowała wszystkie gry z wyjątkiem zakładów wzajemnych (czyli bukmacherki) i to tylko w sytuacji, gdy firma je oferująca zdobędzie koncesję, to i tak e-hazard kręci się w najlepsze. Jak wylicza firma doradcza Roland Berger, tylko w przypadku zakładów online obroty wyniosły w 2013 r. 4,9 mld zł, a ponad 90 proc. należało do zagranicznych, nielegalnych w Polsce firm, jak Bwin czy Bet365.
Teoretycznie Ministerstwo Finansów i Służba Celna próbują z nimi walczyć. – W 2013 r. namierzono 438 domen łamiących prawo, a udało nam się zablokować 154 z nich. W 2014 r. namierzono 764, zablokowaliśmy 114, w stosunku do 19 podmiotów postawiono zarzuty nielegalnego oferowania gier, a kolejnym 13 pomocnictwa w tym procederze – chwalił się Jacek Kapica. Ale wyraźnie widać, że oferta e-hazardu rośnie, a próby jego blokowania dotychczasowymi metodami są mocno ograniczone i mało skuteczne.
Drugim, niespodziewanym pomysłem resortu finansów na walkę z e-hazardem było namierzenie graczy. W listopadzie Kapica ogłosił, że Służba Celna ma listę ponad 17 tys. polskich internautów korzystających z nielegalnego hazardu i pierwszym z nich stawiane są już zarzuty karnoskarbowe. Jak się okazuje, do tej pory sądy pierwszej instancji za udział w zagranicznym zakładzie wzajemnym skazały czterech graczy.
Ani mało udane próby zblokowania serwisów, ani uderzenie w internautów nie popsuły biznesu międzynarodowym bukmacherom. Za to dało inny efekt: migrację graczy do legalnych serwisów. W Fortunie – jednej z czterech firm posiadającej koncesję – końcówka roku to był prawdziwy zalew nowych użytkowników. Serwis tego bukmachera, który wcześniej rósł w tempie 5–6 proc. w skali roku, w listopadzie 2014 r. miał obroty o 25 proc. wyższe niż rok wcześniej. A w grudniu dynamika sięgnęła 36 proc.
– Teoretycznie powinniśmy się cieszyć. Ale nam nie zależy na straszeniu graczy, na tym, by wyciągać wobec nich konsekwencje karnoskarbowe. Wręcz przeciwnie, uważamy, że to nie użytkownik, gracz powinien być karany i ścigany – zapewnia nas jednak Konrad Łabudek, wiceprezes Fortuny. – Co nie znaczy, że podoba nam się obecna sytuacja na rynku e-hazardu i że ją akceptujemy – dodaje.
I rzeczywiście, Fortuna oraz trzech innych legalnych bukmacherów (STS, Millenium i Totolotek) od lat walczą o to, by zagraniczni operatorzy albo zarejestrowali się w Polsce i płacili takie same jak oni podatki (12 proc. od obrotu, gdy za granicą jest to z zasady 2–3 proc.), albo by dostęp do nich polskie służby zaczęły skutecznie blokować.
– W obecnej sytuacji po prostu nie mamy szansy na poważnie konkurować z nimi. Gracz widząc, o ile mniej podatku zapłaci, grając w nielegalnych serwisach, wybiera właśnie je. I dopiero teraz, gdy celnicy zaczęli tak grających ścigać i stawiać im zarzuty, i to zarzuty powiązane z wysokimi grzywnami, a dodatkowo jeszcze przepadkiem wygranych pieniędzy, ludzie widzą, że to może jednak nie być dla nich opłacalne – tłumaczy Łabudek. Ale dodaje, że środowisko legalnych bukmacherów od lat apeluje o inne rozwiązania. – Ścieżki są zasadniczo dwie. Albo obniżyć podatek z 12 do 5–6 proc., co skłoniłoby zagraniczne serwisy do zarejestrowania się u nas i normalnej zdrowej konkurencji, a i budżet państwa by na tym nie stracił, bo podatek płacono by przecież od znacznie większych obrotów na rynku – wskazuje ekspert z Fortuny. – Albo utrzymanie obecnej skali podatkowej, ale za to techniczne ograniczenie możliwości działania nielegalnych serwisów. Tak jak postępuje już kilkanaście państw w Europie i im udało się znacznie obniżyć zasięg nielegalnych serwisów – tłumaczy Łabudek.
Jak się okazuje, właśnie nad tą drugą opcją jak na razie tylko wstępne, ale jednak prace zaczął rejestr finansów. Oprócz blokowania samych adresów IP oraz płatności internetowych między graczami a firmami rozważany jest też pomysł instalowania graficznej kurtyny, nieusuwalnego ostrzeżenia na części strony, które informowałoby internautów, że dany serwis jest na terenie Polski nielegalny, a więc korzystając z niego, narażają się na konsekwencje karnoskarbowe.
Szczególnie ten ostatni pomysł podoba się ekspertom. – Ministerstwo Finansów powinno zacząć od przeprowadzenia kampanii informacyjnej, która uświadomiłaby graczom korzystającym z niezarejestrowanych w Polsce serwisów, że narażają się w ten sposób na odpowiedzialność – ocenia Łukasz Czucharski, ekspert z Komitetu Podatkowego Pracodawców RP, i dodaje, że samo karanie graczy nie rozwiąże problemu. – Chodzi raczej o stworzenie warunków uczciwej konkurencji. Zyskałyby na tym zarówno Skarb Państwa, jak i legalnie działające serwisy bukmacherskie.