Resort finansów opracował już rodzimą koncepcję wersji digital tax, który miałby obciążyć przychody firm gospodarki cyfrowej uzyskiwane przez nie na terenie naszego kraju.

Resort finansów jeszcze czeka na wytyczne z Brukseli dotyczące nowego podatku. Ale jeśli tam prace będą się przeciągały, to wprowadzimy go wcześniej sami.

Nad tym, jak opodatkować internetowych gigantów, takich jak Facebook, Google czy Amazon, europejscy politycy myślą od lat. Teraz w Komisji Europejskiej kształtów nabiera nareszcie pomysł nowej daniny cyfrowej. Prace na forum unijnym mogą jednak potrwać, a polski fiskus nie chce długo czekać. I szykuje własne rozwiązanie tymczasowe. – Pracujemy nad naszym projektem, ale zanim go upublicznimy, chcemy zapoznać się z kierunkiem proponowanym przez Brukselę. Jeżeli tempo prac nad projektem w UE będzie niezadowalające, nie wykluczam, że wprowadzimy rozwiązanie krajowe przed unijnym – potwierdza Filip Majdowski, wicedyrektor departamentu systemu podatkowego w Ministerstwie Finansów.

Trwa ładowanie wpisu

KE opublikuje wytyczne 21 marca. Można się jednak spodziewać, że prace nad rekomendacjami będą trwały latami. – Choć podatek będzie wdrażany na poziomie UE, wycyzelowanie, co mu podlega, a co nie, w kontekście dyskryminacji i pomocy publicznej, nie będzie łatwe – mówi Marcin Zawadzki, starszy menedżer w PwC. – Istotne będzie uniknięcie zarzutów, z którymi spotkał się m.in. polski podatek handlowy czy węgierska opłata za inspekcje – dodaje.

Podatek będzie najprawdopodobniej naliczany od wartości transakcji, czyli wynagrodzenia brutto za dostarczone usługi cyfrowe. KE zaproponowała już pod koniec lutego, aby jego stawka zamykała się w przedziale 1–5 proc. Minister gospodarki i finansów Francji Bruno Le Maire wskazał, że widziałby go na poziomie 2 proc. Cyfrową daninę ze stawką 3 proc. przyjęli już Włosi, zawieszając jednak jej pobór do 2019 r. w oczekiwaniu na wytyczne KE.

– Wśród państw, które przymierzają się do rozwiązania tymczasowego, najpopularniejszą opcją jest opodatkowanie usług reklamowych i usług pośrednictwa – mówi Filip Majdowski. To znaczy, że zapłacą również Alibaba, eBay, AirBnb, Booking.com i inne firmy działające w podobnym modelu biznesowym. Niestety, ze względu na konstrukcję, podatek będzie łatwo przerzucić na klientów

Komisja Europejska ma w przyszłym tygodniu zaprezentować ustalenia w sprawie podatku cyfrowego i do tego czasu nasze MF wstrzymuje się z ujawnieniem swoich pomysłów, żeby polskie stanowisko było jak najbardziej zbieżne z unijnym.
UE dyskutuje nad dwoma wariantami: krótkoterminowym i docelowym. Pierwszy to danie zielonego światła krajom członkowskim, by same rozpoczęły pracę nad własnymi wersjami digital tax, oczywiście w ramach nakreślonych przez Unię. Drugi to wprowadzenie koncepcji tzw. wirtualnego zakładu, co umożliwiałoby pobieranie podatku od firm, które na terenie danego państwa nie są w żaden sposób fizycznie obecne.
– Z naszej pespektywy jest za wcześnie, aby mówić już teraz o konstrukcji podatku: konkretnych typach opodatkowanych usług i wysokości stawki, czy też o wysokości możliwych wyłączeń – zastrzega Filip Majdowski, wicedyrektor departamentu systemu podatkowego w MF.
KE we wstępnych wytycznych z 26 lutego wskazała, że stawka podatku nie powinna przekraczać 5 proc. Propozycja zawiera progi, do których nie płaci się podatku. W Brukseli mówi się dziś o limicie 750 mln euro przychodów w ujęciu globalnym, wolnych od podatku, który mógłby być powiązany z progiem sprzedaży usług w krajach unijnych na poziomie wynoszącym przynajmniej 50 mln euro. To powinno wyłączyć z podatku firmy świadczące usługi na niewielką skalę oraz nie będzie ciosem w start-upy.
Z naszych informacji wynika, że Ministerstwo Finansów skłania się ku stawce w wysokości 2–3 proc. obrotu, co znaczy, że dochody budżetowe będą liczone w milionach, a nie w miliardach złotych.
Polska od początku bardzo angażuje się w prace nad podatkiem cyfrowym. Według przedstawicieli MF to konieczne, bo dotychczasowe przepisy nie nadążają za rozwojem technologicznym.
– Cały problem opodatkowania wiąże się z trzema kwestiami. Pierwsza to możliwość świadczenia usług na odległość bez obecności w danym państwie w postaci tzw. stałego zakładu. To możliwe dzięki nowoczesnym technologiom i nie dotyczy tylko wielkich firm. Druga sprawa to znaczenie własności intelektualnej dla modelu biznesowego. Trzecia to wymierna wartość, jaką stanowią dane dotyczące klientów i ich aktywny udział w tworzeniu marki i wartości tych przedsiębiorstw – wylicza Filip Majdowski.
Ministerstwo jest świadome raf, jakie czyhają na kraj, który będzie chciał wprowadzić do swoich przepisów nową daninę. Eksperci podatkowi wymieniają ich kilka. Radosław Piekarz, doradca z kancelarii A&RT, mówi, że tego typu obciążenie może uderzyć w biznes, bo pomija kwestie kosztów działalności.
– Pojawia się pytanie o stawkę czy progi przychodów, powyżej których miałby być naliczany podatek. Podobną dyskusję już odbyliśmy przy okazji podatku handlowego, którego wprowadzenie Komisja Europejska zakwestionowała – mówi doradca. Jego zdaniem podobnie jak w przypadku podatku handlowego jest ryzyko zarzutów, że przychodowy digital tax narusza zasady wolnej konkurencji.
– Łatwo będzie wykazać, że przy zastosowaniu odpowiednich progów podatek dotyczyć będzie tylko zagranicznych firm, a nie polskich. Zwłaszcza, że liczących się polskich podmiotów w tej branży jest niewiele – zauważa Radosław Piekarz.
To właśnie koncepcja podatku przychodowego ma największe szanse, bo jest ją najłatwiej wdrożyć.
Jak mógłby być skonstruowany taki podatek? Według ekspertów z PwC można by go naliczać od przychodów uzyskanych z usług dostarczanych przez internet, rozumianych jako zapewnianie miejsca na reklamę czy ogłoszenia (tzw. market place). Podatek byłby pobierany przez świadczącego usługę, ale faktycznie doliczałoby się go do ceny usług dostarczanych użytkownikowi korzystającemu z danej witryny czy portalu internetowego.
Radosław Piekarz uważa, że teoretycznie jest możliwa jeszcze jedna wersja podatku, wykorzystująca wspólną podstawę opodatkowania. Polega ona na tym, że globalny dochód firmy jest dzielony między państwa, w których oferuje ona swoje usługi. Dzieje się to według ustalonego klucza – np. liczby użytkowników.
– Część dochodu przypadającego na dany kraj byłaby już opodatkowana według obowiązujących w nim zasad. To nie nowy pomysł, UE i OECD pracują nad tym, ale dziś nie ma to szans powodzenia. Bo oznaczałoby oddanie części kontroli nad podatkiem dochodowym, co politycznie jest trudne do zaakceptowania – kwituje doradca.
OPINIA
Stwórzmy definicję wirtualnego zakładu
Sam pomysł wprowadzenia podatku cyfrowego jest dobry, o ile miałby on na celu wyrównanie konkurencji między internetowymi gigantami a mniejszymi firmami, które świadczą podobne usługi. Prawdą jest, że obecne przepisy są przestarzałe i nie są dostosowane do postępującej wirtualizacji sposobu prowadzenia działalności gospodarczej. Ale być może zamiast wprowadzać nowe podatki warto popracować nad aktualizacją już obowiązujących przepisów. W międzynarodowym prawie podatkowym istnieje koncepcja stałego zakładu. W uproszczeniu polega to na tym, że nawet jeśli przedsiębiorca jest zarejestrowany w jednym państwie, ale prowadzi działalność w drugim, to od zagranicznego dochodu płaci podatki w tym drugim, ponieważ to tam ma stały zakład. Problem w tym, że żeby powstał stały zakład, potrzebna jest rzeczywista obecność, np. przez oddział, wynajęte biura, zatrudnionych pracowników. Wystarczyłoby rozszerzyć definicję o wirtualny zakład. Takie prace prowadzi OECD i mają się one zakończyć w 2020 r. Nowe zasady powodowałyby, że przedsiębiorstwa internetowe nawet w sytuacji, w której świadczą usługi na terenie jakiegoś państwa, choć nie posiadają w nim siedziby, byłyby zobowiązane opodatkować w tym państwie dochody realizowane na jego terytorium. Minusem tego rozwiązania jest czasochłonność. Trzeba poczekać, co wypracuje OECD, następnie wprowadzić odpowiednie zmiany w umowach o unikaniu podwójnego opodatkowania. A to będzie długotrwały proces.
Wprowadzenie zupełnie nowego podatku na ograniczonym terytorium – np. tylko UE – będzie najprawdopodobniej skutkować wzrostem cen usług internetowych. I stracą na tym ich odbiorcy, gdyż koszt z dużym prawdopodobieństwem zostanie przeniesiony na klienta. Bardzo złym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie tego podatku wyłącznie lokalnie, w Polsce. Stalibyśmy się krajem nieprzyjaznym dla prowadzenia tego typu działalności i niewykluczone, że niektóre firmy, dla których polski rynek nie jest kluczowy, mogłyby się z niego wycofać.