Zrzucanie odpowiedzialności za całą lukę vatowską na zawodowych przestępców i wyłudzaczy to znacząco mniej niż połowa prawdy. Na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki. To słowa Benjamina Franklina, jednego z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych. Chwytliwy bon mot, którym fiskusa opisuje się pod wieloma szerokościami geograficznymi.
U nas jednak się nie sprawdził, bo ostatnie lata pokazały, że podatki wcale tak pewne nie są, uciec przed nimi można dość łatwo. Lepiej stan ducha podatników nad Wisłą zdiagnozował pisarz George Orwell: „Nikt nie jest patriotą, gdy chodzi o podatki”.
Brak patriotyzmu najlepiej widać po tym, jak miliardy złotych co roku wyciekają z systemu podatkowego. Ale problem z diagnozą – dlaczego i skąd biorą się takie ubytki w publicznej kasie? – jest duży. Chyba że przyjmiemy, że za lukę podatkową odpowiadają wszyscy. Założenie to nie będzie dalekie od prawdy, bo łatwego przepisu na sprawdzenie, kto bardziej szkodzi kondycji kasy państwa: oszuści i wyłudzacze czy ukrywający się przed fiskusem – nie ma.
Żonglowanie liczbami
Prostą diagnozę problemów budżetowych ma wicepremier Mateusz Morawiecki.
– Wyłudzenia VAT pozbawiły nasze państwo ok. 200–250 mld zł. Polakom należy się więc wyjaśnienie. Można się zastanawiać, czy to jest tylko lenistwo i głupota, czy coś więcej – w taki sposób opisał osiem lat rządów PO-PSL i uzasadnił potrzebę stworzenia sejmowej komisji śledczej, która zbadałaby, kto jest odpowiedzialny za ten stan rzeczy.
Warto się przyjrzeć liczbom, które przytacza odpowiadający za politykę gospodarczą rządu minister rozwoju i finansów. Jednak najpierw odpowiedzmy sobie na pytanie, czym jest luka podatkowa. To proste – to różnica między dochodami, które realnie trafiają do kasy państwa, a wpływami, które powinny się tam znaleźć, gdyby wszyscy uczciwie podchodzili do płacenia danin. Resort finansów podjął nawet wysiłek, aby sprawdzić, o jakich nominałach rozmawiamy. Szacunki wskazują, że w ubiegłym roku luka w samym VAT, a w tym podatku jest największa, wynosiła 21,9 proc., co daje ok. 37 mld zł. Gdyby te pieniądze trafiły do budżetu, to starczyłoby na sfinansowanie programu „Rodzina 500 plus” przez półtora roku czy pokrycie z górką całego budżetu na obronę narodową przez 12 miesięcy. To jednak bardzo wstępne dane i na takie, które rzeczywiście pokazują coś więcej, przyjdzie kilka miesięcy poczekać.
Skąd się wzięła zatem liczba aż 250 mld zł, którą tak ochoczo przytacza Morawiecki? Z prostego matematycznego działania. Wicepremier wziął raport firmy doradczej PwC i zsumował lukę z poszczególnych lat, gdy rządziła poprzednia ekipa. Później zaś wskazał, że to efekt wyłudzeń podatków i – w domyśle oraz najlepszym razie – tylko nieudolności PO i PSL. To jednak bardzo naciągana teza.
Szczególnie jeśli przyjrzymy się, co kryje się za pojęciem luki w VAT. Definicja jest bardzo szeroka i w polskich przepisach nieznana. Jednak nie ma lepszego narzędzia do zbadania tego, jak efektywne są służby skarbowe danego państwa. Ich skuteczność zaś trzeba mierzyć i pilnować, żeby nie spadała, bo VAT to najważniejsza pozycja w dochodach państwa – odpowiada za ponad 44 proc., co wpływa na budżetowe rachunki. Dlatego zrzucanie odpowiedzialności za całą lukę vatowską na zawodowych przestępców i wyłudzaczy to mniej niż połowa prawdy, a właściwie to tylko jedna trzecia prawdy.
Luka podatkowa to sprawa bardziej złożona. Jej główna przyczyna, o której mówi wicepremier Morawiecki, to oszustwa. O ile eksperci podatkowi, ekonomiści, firmy doradcze, a nawet Komisja Europejska różnią się w wyjaśnianiu tego, kto i jak dokłada się do tego, że fiskusowi pieniądze przeciekają przez palce, to na pewno nie da się o wszystko oskarżyć, publicznie i w sądzie, przestępców.
Tomasz Tratkiewicz, były już szef departamentu podatku od towarów i usług w Ministerstwie Finansów, przypomina, że na zlecenie Brukseli w wybranych państwach członkowskich przeprowadzono badania, z których wynika, na kim ciąży największa odpowiedzialność za to, że do publicznej kasy nie wszyscy dokładają się zgodnie z przepisami podatkowymi. Z analiz, które przytacza, wynika, że za nieco ponad jedną trzecią luki w VAT odpowiadają oszustwa. Patrząc na dobrze już policzony i zweryfikowany przez Komisję ubytek dochodów w Polsce w 2013 r., możemy szacować, że przestępcy uszczuplili wówczas wpływy do kasy państwa na ponad 15 mld zł. Grzegorz Poniatowski, ekspert think tanku CASE, wszedł w te liczby jeszcze głębiej i stwierdza, że główny kanał, którym fiskus pozbawiany jest należności przez wyłudzaczy, to zawyżane zwroty VAT.
To te liczby powinny być na radarze Mateusza Morawieckiego, a wynika z nich, że mówienie o 200–250 mld zł wyłudzonego VAT to dość frywolne żonglowania liczbami i faktami. Zresztą przyznają to jego podwładni, którzy przygotowali dla Komisji Europejskiej w kwietniu standardowy dokument o stanie naszych finansów. Zgodnie z nim szacowana wielkość luki budżetowej w zakresie wyłudzeń podatku od towarów i usług wynosi od 10 do 15 mld zł rocznie. Czyli przez osiem lat rządów poprzedników możemy mówić o 80–120 mld zł, które „zarobili” przestępcy podatkowi. To kwota wciąż imponująco wysoka i zawstydzająca dla służb skarbowych, ale przeszło dwukrotnie niższa niż liczby, którymi się posiłkuje wicepremier.
Dlatego warto głębiej zajrzeć w lukę VAT i sprawdzić, jakie jeszcze tajemnice skrywa. Tłumaczy to Grzegorz Poniatowski: „Ta luka nie odnosi się tylko do oszustw czy unikania płacenia. W jej liczeniu bierzemy też pod uwagę bankructwa i niewypłacalność, błędy administracyjne i optymalizację podatkową”. Tym zjawiskom w 2013 r. mogliśmy przypisać utratę ponad 3 mld zł.
Odcienie szarej strefy
Największy winowajca zaś kryje się w szarej strefie. Tam zniknęło ok. 24 mld zł z VAT. Tam też kryje się prawie każdy z nas, bo jeśli nawet nie działa w nieformalnej gospodarce, to często ją żywi. Bo szara strefa też ma swoje odcienie. Jest pasywna albo aktywna. Takiego rozróżnienia dokonał ekonomista Marek Rozkrut z firmy doradczej EY. Ta pierwsza jest szczególnie groźna. Jej wartość to ponad 10 proc. naszego PKB. Na czym polega i skąd się bierze?
Z naszej niefrasobliwości i cwaniactwa przedsiębiorców. Wystarczy nie wziąć paragonu w restauracji, taksówce czy sklepie spożywczym i tworzymy pokusę, aby to, co zostało sprzedane albo wykonane dla nas, pozostało poza oficjalnym obiegiem i nie skończyło się odprowadzonym podatkiem. Korzyść osiąga tutaj jedna strona, a bierze się ona z naszej pasywności. Jest też aktywna szara strefa, w której benefity z uciekania przed wzrokiem skarbówki mają obie strony transakcji. Przykład? Ekipa remontowa kręci nosem na wystawienie faktury za wykonane usługi, ale w zamian oferuje, że obniży ich cenę. Wilk jest syty, bo jego działalność jest bardziej rentowna i kieszeń pełniejsza, i owca jest cała, bo z jej kieszeni nie ubyło tak dużo.
Służby skarbowe nie są na straconej pozycji w walce z oszustami, tak samo jak każdy może zostać „podatkowym patriotą” i nie powiększać szarej strefy.
W walce z wyłudzeniami rząd ma już sukcesy. Dochody z VAT rosną w tym roku dynamicznie, znacznie mocniej, niż wynikałoby wyłącznie z sytuacji w gospodarce. W życie weszło już kilka działań uszczelniających system, dzięki którym fiskus więcej widzi i więcej łapie. Nie bez znaczenia jest również efekt psychologiczny rządowego hasła: zero tolerancji dla oszustów.
Ministerstwo Finansów przywróciło sankcje za oszustwa w VAT, kodeksy karny skarbowy i karny znowelizowano, a kary zaostrzono. Dużo pomógł też minister sprawiedliwości, bo możliwość 25 lat odsiadki za wyłudzenia VAT przemówiła do wyobraźni.
Dodatkowo administracja podatkowa weszła wreszcie w XXI w. i została wyposażona w nowe narzędzia informatyczne, które pozwalają jej na analizę danych finansowych firm na niespotykaną dotąd skalę. Wielki Brat fiskus ma teraz oko może jeszcze nie na wszystkich, ale już na pewno na tych, co mieć powinien.
Do zrobienia jest jednak jeszcze wiele, aby pokusa funkcjonowania w szarej strefie nie była tak silna jak dzisiaj. O ile ściganie przestępców jest faktem i właściwie nie ma dnia, aby nie pojawiały się zdjęcia panów w kominiarkach, którzy prowadzą panów w kajdankach za wyłudzenia i przestępstwa finansowe, to w wybielaniu szarej gospodarki do zrobienia jest jeszcze sporo. Nie tylko w sferze mentalnej, ale i realnej.
Eksperci EY prześledzili nawet, jak radzą sobie z tym inne kraje i jakie rozwiązania możemy zaimportować. Ich zdaniem główny winowajca to gotówka i jeśli ograniczymy jej rolę w gospodarce, to miliardy złotych zaczną znów napełniać kasę państwa. Teza wydaje się być kontrowersyjna, ale jeśli zajrzymy pod inne szerokości geograficzne, to widać, że część państw wzięła sobie do serca ograniczanie pokus do zabawy w chowanego z fiskusem.
Do ograniczenia szarej strefy mogłoby przyczynić się upowszechnienie wypłaty wynagrodzeń w formie elektronicznej. Takie rozwiązanie stosują Chorwaci czy Słoweńcy. Szwedzi i Duńczycy zaś wypłacają w ten sposób świadczenia, w tym emerytalne. Według wyliczeń EY obowiązek wypłaty emerytur w formie elektronicznej zmniejszyłby pasywną szarą strefę i pozwolił na wzrost dochodów sektora finansów publicznych o blisko 2 mld zł. Dodatkowo należy uwzględnić znaczący spadek kosztów ZUS, jaki się dziś wiąże z wypłatą świadczeń emerytalnych w gotówce. Inne rozwiązania dotyczą ustalania progów dla maksymalnych konsumenckich płatności gotówkowych. Sprawdzili to nasi południowi sąsiedzi: Słowacy i Czesi. Są też kraje, które zamiast narzucać obywatelom porzucanie gotówki, stawiają na zachęcanie ich do płatności elektronicznych. W Korei Południowej przyznawane są z tego tytułu ulgi podatkowe. Co ciekawe, budżet zyskuje na takich rozwiązaniach.
Dlatego Mateusz Morawiecki, koloryzując dane o tym, jak wyglądają wyłudzenia podatków w Polsce, nie powinien tracić z oczu także tych, którzy drobnymi sumami codziennie schodzą poniżej radarów fiskusa. Sukcesy w uszczelnianiu są, faktem jest, że ostatnie lata nie przynoszą w tej kwestii chluby politykom poprzedniej ekipy, ale celem pozostaje nie osiąść na laurach.