W cieniu politycznej awantury o komisję śledczą w sprawie wyłudzeń VAT w latach 2008–2015 toczy się kłótnia o to, kto wymyślił jednolity plik kontrolny. Opozycja twierdzi, że PiS przywłaszczył sobie pomysł, który powstał w Ministerstwie Finansów już za rządów PO–PSL. Prawda jak zwykle leży po środku. Wystarczy poszperać w archiwum.
W cieniu politycznej awantury o komisję śledczą w sprawie wyłudzeń VAT w latach 2008–2015 toczy się kłótnia o to, kto wymyślił jednolity plik kontrolny. Opozycja twierdzi, że PiS przywłaszczył sobie pomysł, który powstał w Ministerstwie Finansów już za rządów PO–PSL. Prawda jak zwykle leży po środku. Wystarczy poszperać w archiwum.
O planach wprowadzenia JPK pisaliśmy na łamach DGP we wrześniu 2014 r., a więc nie da się ukryć, w czasie, gdy rządziła poprzednia opcja polityczna. MF zapowiedziało wtedy, że chce wprowadzić jednolity plik kontrolny, żeby narzucić firmom sposób przekazywania danych podatkowych. A tym samym usprawnić i przyspieszyć kontrole podatkowe.
Liczyło na to, że w pierwszym roku budżet zarobi na JPK dodatkowe 200 mln zł, a w każdym kolejnym – 300 mln zł.
Potem nigdy się z tego nie wycofało. Przeciwnie, wdrożenie elektronicznego systemu kontroli planowało na 1 stycznia 2016 r. Co więcej, spodziewało się, że skuteczność wykrywania nieprawidłowości wrośnie o 7,5 proc.
Wtedy jednak myślano o JPK raczej jako o narzędziu, które miałoby wspierać tradycyjne kontrole. A nie o takim – przynajmniej głośno tego nie mówiono – które miałoby wykrywać oszustwa podatkowe.
Bolączką dla fiskusa było wtedy – i to podkreślano – że każdy podatnik prowadził księgi w innej formie; jeden na papierze, inny w pdf, jeszcze inny w Excelu. Mało tego, byli też tacy, którzy ciągle jeszcze mieli zwykłe, papierowe „amerykanki” (potoczne określenie księgi głównej w rachunkowości). Fiskus więc, gdy przychodził do firmy, dostawał dowody w różnych formatach i musiał je sobie sam przetwarzać, żeby móc je następnie sprawdzić. A jeśli plik był w postaci nieedytowalnej (pdf), analiza w ogóle nie była możliwa.
JPK, który wprowadziło Ministerstwo Finansów w lipcu 2016 r. (to prawda, że z półrocznym opóźnieniem), zdecydowanie różni się od tego, o czym była mowa w 2014 r. Dowód? Pierwotna wersja systemu w ogóle nie zakładała podawania NIP sprzedawcy. Czyli nie było możliwości automatycznego porównania, kto kupił, a kto sprzedał. Dzisiejsze rozwiązanie wyklucza handel fakturami, bo podatnik nie odliczy VAT, jeżeli druga strona nie wykaże sprzedaży.
I co ważne, od stycznia 2018 r. JPK obejmie wszystkich podatników VAT, także najmniejszych (na razie dotyczy dużych i średnich). Przy Świętokrzyskiej (ulica, przy której znajduje się gmach MF), mówią, że „mysz się nie przeciśnie”.
Gdy w 2014 r. rodziła się koncepcja JPK, wskazywano na większych przedsiębiorców, którzy za przywilej nadania im statusu rzetelnego podatnika, mieli dać fiskusowi możliwość stałego wglądu do swoich ksiąg podatkowych i dowodów księgowych.
Różnicy między rzetelnym a oszustem nie trzeba chyba tłumaczyć.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama