Celnicy, którzy w wyniku reformy Krajowej Administracji Skarbowej stracili mundur, idą do sądu. Zapadły już pierwsze korzystne dla nich wyroki. A za chwilę na wokandę trafią kolejne skargi i odwołania.
Magazyn 17.11 / Dziennik Gazeta Prawna
Marek, celnik. Dwadzieścia cztery lata służby, w tym 22 lata na granicy. Pracował na każdym przejściu w województwie podkarpackim. Ostatnie sześć lat w wydziale zwalczania przestępczości. Specjalista od prześwietlania. Ma uprawnienia na obsługę wszystkich urządzeń rentgenowskich, w tym mobilnych, co oznacza, że może poruszać się ważącą 27 ton ciężarówką wyposażoną we wszystkie niezbędne urządzenia do wykrywania podwójnych podłóg, ścian i pochowanych w nich towarów. Żeby to robić, trzeba mieć pozwolenie od prezesa Państwowej Agencji Atomistyki i odnawiać je co pięć lat. Specjalistów takich jak Marek jest w Polsce niewielu.
Podstawowe szkolenie takiego celnika kosztuje ponad 20 tys. zł. Pełne, czyli takie, jakie przeszedł Marek, liczyć trzeba w setkach tysięcy. Ale inwestycja się opłaca. Doświadczony celnik z rentgenem to postrach dla przemytników.
Marek przestał ich straszyć 31 sierpnia 2017 r. Tego dnia, jak to elegancko ujmuje ustawa, uległ wygaszeniu jego stosunek służbowy. Marek jako celnik przeszedł do historii. Tego samego dnia wygaszeniu uległy stosunki służbowe 60 celników z Przemyśla. W całej Polsce, razem z pracownikami skarbowymi, wygaszono ponad 2,5 tys. osób. Wszystko w związku z reformą Krajowej Administracji Skarbowej, która weszła w życie 1 marca tego roku.
Bycie „czarnym” to za mało
Reforma polegała na połączeniu w jeden organizm trzech dotąd odrębnych tworów: urzędów skarbowych, celnych i kontroli skarbowej. Wiązały się z tym kadrowe zawirowania. Zgodnie z ustawą każdy funkcjonariusz i każdy cywilny pracownik tych urzędów miał dostać do 31 maja 2017 r. propozycję służby lub pracy. Jedyną tak zwaną ustawową przesłanką do nieprzedstawienia propozycji pracy lub służby była współpraca ze służbami PRL. Potem doszła jeszcze przesłanka pozaustawowa, pozwalająca nie przedstawiać propozycji tym, którzy osiągnęli wiek emerytalny.
Minister Marian Banaś, który stanął na czele KAS, zapewniał, że pozostali nie mają się o co martwić, więc Andrzej, celnik, kolega Marka, się nie martwił. Wiedział, ile jest wart: na granicy od ponad 10 lat, wyższe wykształcenie, nienaganny przebieg służby, od początku w granicznych placówkach Izby Celnej w Przemyślu. Na przejściach pieszych, drogowych i kolejowych. Do tego dodatkowe szkolenia i uprawnienia: na obsługę urządzeń RTG, pojazdy służbowe, środki przymusu bezpośredniego. Specjalista od walki wręcz i bronią palną.
Cieszył się zaufaniem przełożonych, więc po latach trafił do wydziału zwalczania przestępczości. A potem do mobilnego referatu realizacji. „Czarni”, jak nazywają celników z tego oddziału, wchodzą uzbrojeni do domów przemytników, przeszukują je, zatrzymują podejrzanych. Najlepsi z najlepszych.
Pierwsze propozycje służby albo pracy pojawiły się dla przemyskich celników 26 maja. Trzy dni później ci, którzy nie otrzymali żadnych, zaczęli się lekko niepokoić. 30 maja napięcie wzrosło i część z nich pojechała do Rzeszowa do Tomasza Janeczki, dyrektora Izby Administracji Skarbowej. Dyrektor nie spotkał się z nimi, ale w kadrach uspokajali, że brak propozycji to tylko kwestia błędów i niedociągnięć, które szybko zostaną usunięte. Zapewniali, że nic się w ustaleniach nie zmieniło, wszyscy propozycje dostaną.
Następnego dnia Andrzej znów pojechał do Rzeszowa. Razem z nim było ponad 40 funkcjonariuszy celnych. Była też lokalna telewizja, której dziennikarze zostali poproszeni do dyrektora jako pierwsi. Kiedy wyszli, czekającym na korytarzu celnikom oznajmili, że wszystko będzie w porządku. A potem celnicy szli kolejno do dyrektora i po kolei dowiadywali się, że propozycji dla nich nie ma.
Andrzejowi przypomniało się pismo dyrektora Tomasza Janeczki z lutego, w którym zapewniał, że jego priorytetem jest zorganizowanie pracy nowych jednostek KAS, tak by optymalnie wykorzystać posiadane przez celników wiedzę i doświadczenie zawodowe. Wyraźnie podkreślił też, że nie są planowane żadne zwolnienia i wszyscy spełniający ustawowe wymogi dostaną propozycje pracy lub służby w nowych strukturach. Andrzej zapytał więc, dlaczego nie otrzymał propozycji, i usłyszał, że dyrektor nie będzie tłumaczył swojej decyzji, bo nie ma takiego obowiązku. Wszyscy, którzy zapytali, usłyszeli to samo. W sumie 60 celników przeznaczonych do wygaszenia. Żaden z nich do dziś nie wie, dlaczego padło na niego.
Niepożądane ucywilnienie
Jak podaje KAS, przed wprowadzeniem reformy w izbach celnych, izbach administracji skarbowej oraz urzędach kontroli skarbowej służbę pełniło prawie 14 tys. funkcjonariuszy, a cywilów pracowało ponad 50 tys. Z tych wszystkich zatrudnionych 2,5 tys. nie otrzymało propozycji służby lub pracy.
Oprócz tego prawie 4 tys. celników zmieniono status i z funkcjonariuszy celnych stali się pracownikami cywilnymi. KAS wyjaśnia, że proces ucywilnienia funkcjonariuszy Służby Celnej dotyczył jedynie tych, którzy w strukturach KAS nie będą już realizowali zadań zastrzeżonych dla funkcjonariuszy. I że reforma dotyczyła ponad 64 tys. osób, nie można więc wykluczyć, że przy tak ogromnej skali przedsięwzięcia mogły wystąpić przypadki niezadowolenia.
Mariola, która była celnikiem w pionie orzecznictwa, o tym, że zostanie ucywilniona, dowiedziała się już pod koniec lutego. Nie mogła być zadowolona, bo funkcjonariusz i cywil to dwa różne światy. Kto raz założy mundur, wie to dobrze. Mundur to zaszczyt, ale i obowiązek, przywileje, ale i ograniczenia. Choćby takie, że funkcjonariusz musi być apolityczny, więc nie może wstąpić do żadnej partii. Z mundurem trudno się rozstać. Funkcjonariusz nie zawiera umowy o pracę jak cywil. Funkcjonariusz otrzymuje mianowanie do służby, a akt mianowania to decyzja administracyjna, więc zwolnienie ze służby też może nastąpić tylko w formie decyzji administracyjnej, która powinna być uzasadniona. Od takiej decyzji zawsze można się odwołać.
W ustawie o KAS są wyszczególnione powody, dla których można zwolnić ze służby, ale w przepisach wprowadzających ustawę ich nie ma. Są za to artykuły pozwalające na ucywilnienie, które polega na przekształceniu stosunku służby w stosunek pracy. Bez żadnych decyzji administracyjnych. Taka droga na skróty.
Jest też artykuł, który mówi, że jeśli funkcjonariusz nie zgodzi się na przekształcenie, po trzech miesiącach jego stosunek służby ulegnie wygaszeniu. Krótko mówiąc, albo się zgadzasz, albo tracisz pracę. Innej możliwości nie ma. Od wygaszenia też nie ma odwołania, bo przepisy wprowadzające ustawę nie przewidują tego.
Mariola, która na ucywilnienie nie chciała się zgodzić, napisała odwołanie, w którym poprosiła o propozycję dalszej służby zgodnie z jej kompetencjami i doświadczeniem zawodowym. Przez ostatnie lata pracowała w referacie dochodzeniowo-śledczym, a ustawa przewidywała, że dotychczasowy przebieg służby i doświadczenie mają być przy składaniu propozycji brane pod uwagę. Odwołując się, walczyła o to, by tak właśnie się stało.
31 maja dowiedziała się, że nie dostanie żadnej propozycji. Od tego też nie mogła się odwołać, bo nie dostała decyzji o odwołaniu ze służby, żadnego uzasadnienia, tylko informację o wygaszeniu. Cały dorobek zawodowy legł w gruzach.
Jak wszyscy przeznaczeni do wygaszenia, zastanawiała się, dlaczego właśnie ona, nagradzana i awansowana za wzorową służbę, nie nadawała się do służby w nowych strukturach? Jedynym sensownym wytłumaczeniem była jej działalność w związku zawodowym celników. I protest w czerwcu ubiegłego roku, na który celnicy zdecydowali się, bo projekt reformy KAS wprowadzono do Sejmu tylnymi drzwiami jako projekt poselski, więc bez konsultacji. Kiedy pod naciskiem środowiska marszałek zdecydował się wreszcie poddać go pod dyskusję, zgłoszono do niego ponad tysiąc poprawek. Nie zostały uwzględnione, więc celnicy, którzy dostrzegali zagrożenia, pojechali do Warszawy. Wiadomo, że nikomu w ministerstwie akcja protestacyjna funkcjonariuszy się nie spodobała. Tym bardziej że odbywała się w czasie, gdy trwały przygotowania do Światowych Dni Młodzieży i oczy całego świata zwrócone były na Polskę.
W Poznaniu propozycji nie otrzymało dziewięciu związkowców, w tym trzech z czterech członków zarządu. Organizacje związkowe działające przy Izbie Administracji Skarbowej w Poznaniu napisały do ministra Banasia pismo, w którym podkreślały, że wszystkie te osoby to funkcjonariusze z wieloletnim stażem zawodowym, cieszący się ogromnym zaufaniem współpracowników. Trudno więc przyjąć argumentację dyrektor IAS, że nie identyfikowały się ze służbą i przedkładały dobro osobiste nad dobro ogółu. I że biorąc pod uwagę ich przynależność oraz działalność na rzecz całego środowiska, nasuwa się konkluzja, że nie otrzymały propozycji właśnie z powodu swojej działalności związkowej. Jak to się ma do wielokrotnych zapewnień ministra, że dołoży starań, by proces przedstawiania propozycji był transparentny i uczciwy?
Być może w przypadku poznańskich związkowców protest tłumaczy wygaszenie. Ale nie do końca, bo większość biorących w nim udział propozycje dostało. Więc jak mówią wygaszeni, jedyną pewną rzeczą jest to, że nic pewnego nie wiadomo. Wspólnego mianownika nie ma.
Otwarta furtka dla dyrektora
Wojciech Bakun, przemyski poseł Kukiz’15, też nie wie, dlaczego wygaszono 60 celników z Przemyśla. Rozmawiał o tym z kolejnymi dyrektorami Izby Administracji Skarbowej (od wprowadzenia w marcu reformy jest już trzeci), pisał do nich oficjalne pisma, składał w Sejmie interpelacje. I nic.
Próbował dowiedzieć się na własną rękę. Dopytywał o wygaszonych, prześledził nawet przebieg służby kilku z nich. Przyznaje, że niektórzy mieli coś za uszami, ale wielu było krystalicznie czystych. Wzorowa służba, doświadczenie poparte latami pracy i szkoleniami. Na koncie nagrody i awanse. Niezrozumiała sprawa. Tym bardziej że gdy poszedł na rozmowę do następcy dyrektora Janeczka – którego celnicy z Przemyśla nazywają czyścicielem, bo przyszedł krótko przed reformą, zrobił, co miał zrobić, i odszedł – on też przyznał, że nie ma pojęcia, dlaczego niektórzy nie otrzymali propozycji.
Zdaniem posła ustawa zostawiła furtkę dyrektorom, którzy mogli działać według własnego uznania, choć w tym przypadku bardziej stosowne byłoby określenie „widzimisię”. Po to właśnie wymyślono wygaszenie – by ominąć obowiązek wydawania decyzji i jej uzasadnienia. Bez uzasadnienia nie ma czego tłumaczyć i od czego się odwołać. A o tym, że dyrektor mógł kierować się subiektywnymi przesłankami, świadczą przypadki otrzymania propozycji po 31 maja, co jest nie tylko nieetyczne i pachnie kumoterstwem, ale jest również złamaniem ustawy. Takie przypadki, jak twierdzi poseł, zdarzały się nawet tydzień po upływie ostatecznego terminu.
Nieprawidłowości było więcej. Sławomir Siwy, szef Związku Zawodowego Celników PL (również wygaszony), wylicza tych, którzy stracili pracę, a nie powinni: matki samotnie wychowujące dzieci, kobiety w ciąży, osoby chore na nowotwory i inne przewlekłe choroby, celnicy w wieku przedemerytalnym, którym brakowało mniej niż cztery lata do emerytury. Jak wynika z informacji KAS, osób, które pełniły służbę lub pracowały w jednostkach objętych reformą, będąc w wieku emerytalnym, było blisko 2 tys. Ponad 1,3 tys. z nich nie otrzymało propozycji zatrudnienia lub służby. Sławomir Siwy twierdzi, że niektórych pracowników i funkcjonariuszy w wieku przedemerytalnym i emerytalnym poddawano presji i zmuszano do składania wniosków o zwolnienie z pracy lub służby. W całej Polsce.
Dlatego Sławomir Siwy uważa, że w interesie publicznym potrzebna jest pilna nowelizacja ustawy i przywrócenie do służby i pracy osób, którym zgodnie z ustawą powinny być przedstawione propozycje, a nie zostały. Twierdzi, że zwolniono wielu doświadczonych ludzi. Siwy powołuje się też na słowa ministra Mariana Banasia, który w rozmowie z nim przyznał mu rację i dodał, że wielu zostało zwolnionych na skutek intryg i interpersonalnych animozji, oraz na wypowiedź wiceministra Piotra Walczaka, który przyznał na posiedzeniu komisji finansów publicznych, że błędy popełniono, co można przeczytać w stenogramie.
Poseł Bakun wtóruje mu, twierdząc, że ustawa to prawny, niezgodny z konstytucją bubel. Nic dziwnego, że do wojewódzkich sądów administracyjnych wpływają kolejne skargi ucywilnionych i wygaszonych celników. Do sądów pracy pozwy składają wygaszeni pracownicy byłej administracji podatkowej i urzędu kontroli skarbowej.
Ktoś musi wypić to piwo
Mecenas Jakub Baraniewski z warszawskiej kancelarii Baraniewski & Kawa twierdzi, że najbardziej kuriozalny w tej sprawie jest fakt, że dyrektorzy IAS formalnie nie podejmowali żadnych decyzji. Oni jedynie przedstawiali propozycje pracy lub służby albo ich nie przedstawiali. W przypadku funkcjonariuszy celnych decyzji administracyjnej wymaga nawet zmiana miejsca pełnienia służby, a przy okazji reformy KAS tracili mundury, nie wiedząc, z jakiego powodu.
Można odnieść wrażenie, że dyrektorzy izb administracji skarbowych chcą stworzyć pozory, że wygaszenie czy ucywilnienie to nic istotnego. I próbują jednych i drugich pozbawić możliwości dochodzenia roszczeń w sądach. Tyle że to nie takie proste. Do sądu trafiły już setki skarg na bezczynność dyrektorów IAS. Wygaszeni stoją na stanowisku, że dyrektorzy mieli obowiązek przedstawić im propozycje służby lub pracy, a tego nie uczynili. Ucywilnieni kierują do sądów odwołania, nie zgadzając się na przekształcenie stosunku służby w stosunek pracy. Zapadły już pierwsze wyroki – w Białymstoku, Olsztynie, Szczecinie, Gdańsku. Wszystkie dla nich korzystne.
Jak tłumaczy mecenas Baraniewski, sądy uznały, że dyrektorzy IAS stosowali przepisy nowej ustawy o KAS i przepisy wprowadzające tę ustawę w oderwaniu od całości polskiego systemu prawnego. I chociaż próbowali uniknąć uzasadnień i odwołań, ich działanie nie jest żadnym przekształcaniem czy wygaszaniem, lecz decyzją, która wymaga uzasadnienia i podlega odwołaniu. Bo organ poprzez swoją bezczynność lub złożenie propozycji pracy ingeruje w prawa i obowiązki obywatela i funkcjonariusza. Możliwość odwołania wynika z normy prawnej wyinterpretowanej przez sąd z ustaw i konstytucji, a odmawianie prawa do odwołania to nadużycie i niebezpieczna praktyka ustrojowa. Dlatego sądy przyznają rację skarżącym i kierują sprawy do ponownego rozpatrzenia lub wprost uznają uprawnienie do otrzymania propozycji służby, jak uczynił to Wojewódzki Sąd Administracyjny w Olsztynie. A WSA w Gdańsku zobowiązał Izbę Administracji Skarbowej do wydania ponownej decyzji w ciągu dwóch tygodni. Rozstrzygnięcie ma być weryfikowalne, czyli uzasadnione, a skarżący ma prawo się od niego odwołać. Na tych sprawach się nie skończy. W kolejce czekają już następne. Mecenas Baraniewski przyznaje, że tylko do jego kancelarii trafiło ponad tysiąc skarg i odwołań.
Z pierwszych wyroków cieszy się poseł Wojciech Bakun. Jego zdaniem ucywilnienie nie ma sensu. Po pierwsze, na granicach brakuje funkcjonariuszy. A po drugie, wyszkolenie cywilnego pracownika trwa pół roku, a funkcjonariusza dwa lata. Więc gdzie tu sens, gdzie logika. Sławomir Siwy też to widzi, dlatego w imieniu związku zawodowego zwrócił się do premier Beaty Szydło z prośbą: „(...) wnioskujemy do Pani Premier o jak najszybsze uruchomienie trybu wynikającego z art. 150 ustawy KAS i przywracanie ucywilnionych funkcjonariuszy do Służby Celno-Skarbowej z urzędów skarbowych w celu naprawienia szkodliwych dla interesu publicznego działań oraz przeprowadzenie niezależnego od Krajowej Administracji Skarbowej audytu reformy. Prosimy także o spowodowanie inicjatywy ustawodawczej, która pozwoli na przywracanie do służby/pracy zwolnionych po 31 sierpnia funkcjonariuszy/pracowników”.
Wojciech Bakun zdaje sobie sprawę, że nie będzie to łatwe. Przyznaje, że nieoficjalnie rozmawiał z dyrektorami IAS, jak to odkręcić, ale ustawa założyła pętlę na szyję zarówno celnikom, jak i ich szefom. Trudno będzie to naprawić. Wygaszonych nie można na razie przywrócić do służby, bo wzięli półroczne odprawy. Teoretycznie mogliby wrócić po tym sześciomiesięcznym okresie, czyli w lutym, ale to oznaczałoby, że z niewiadomych przyczyn dostali półroczny płatny urlop.
Mimo to Andrzej, Marek, Mariola i setki innych wygaszonych i ucywilnionych wciąż liczą na powrót do służby. Tym bardziej że Sławomir Siwy włączył się na prawach strony do pierwszego procesu przed sądem pracy w Kielcach, a 15 listopada sformalizował strukturę, która zrzesza wszystkich wygaszonych z byłego UKS, administracji podatkowej i Służby Celnej. To daje im nadzieję. Wygaszenie to cywilna śmierć, więc do końca chcą wierzyć w skuteczną reanimację.
Tak jak poseł Wojciech Bakun w sprawiedliwość. A zgodnie z jej elementarnym poczuciem, jeśli ktoś nawarzył piwa, to powinien je wypić.