Osoba, która obejmuje funkcję w zarządzie, aby wyciągnąć spółkę z kłopotów finansowych, musi wiedzieć, że ryzykuje własnym majątkiem – przypomniał NSA.
Chodziło o prezesa Łódzkiego Klubu Sportowego (ŁKS). Walne zgromadzenie akcjonariuszy powołało go do zarządu w lutym 2007 r. Jego zadaniem było wyciągnięcie klubu z tarapatów finansowych.
Sytuacja była bardzo zła, ze sprawozdania finansowego za 2006 r. wynikało, że działalność przyniosła znaczne straty. Zaległości klubu wynosiły ok. 1,3 mln zł. Prezes nie złożył jednak wniosku o upadłość spółki, tylko wziął się do pracy i podjął aktywne działania, by wyprowadzić ją z kłopotów (m.in. podjął się sprzedaży zawodników). Efekt był zadowalający – prezesowi udało się spłacić zaległości i zostawić w kasie klubu jeszcze milion złotych.
Z zarządu odszedł w listopadzie 2008 r., pozostawiając klub w dobrej kondycji finansowej.
Kilka lat później fiskus przeprowadził w spółce kontrolę. Okazało się, że w 2007 r., czyli za kadencji byłego prezesa, powstała zaległość w podatku dochodowym od osób prawnych. Klub źle rozliczył wtedy wydatki sportowe. Fiskus chciał je wyegzekwować od spółki, ale ta nie miała z czego ich zapłacić, bo jej kondycja finansowa znów była kiepska. Nowy zarząd złożył wniosek o upadłość, która została ogłoszona w 2013 r.
Spór toczył się o to, czy organy podatkowe mają prawo żądać spłaty zaległości od byłego prezesa. Na pierwszy rzut oka spełniał on przesłanki z art. 116 ordynacji podatkowej, pozwalające przenieść na niego odpowiedzialność za dług spółki. Zaległość powstała za jego kadencji, a spółka nie miała wystarczającego majątku, by ją zapłacić.
Organy podatkowe zarzucały prezesowi, że nie złożył wniosku o upadłość we właściwym terminie. Twierdziły, że powinien był to zrobić zaraz po objęciu funkcji, bo ze sprawozdania finansowego spółki wynikało, że w 2006 r. zaległość znacznie przekraczała majątek firmy. Zdaniem fiskusa prezes nie wykazał też, że do niezłożenia wniosku o upadłość nie doszło z jego winy. Nie wskazał również majątku, z którego należność podatkowa mogłaby zostać zaspokojona.
Prezes nie zgadzał się z tymi zarzutami. Tłumaczył, że najprościej byłoby zaraz po objęciu funkcji postawić spółkę w stan upadłości. On jednak nie został powołany do tego, żeby ją likwidować, tylko żeby wyciągnąć z opresji. Przekonywał, iż to się mu udało, a zaległość w CIT z tytułu błędnie rozliczonych wydatków sportowych była jedynie zwykłą omyłką.
Podkreślał, że zaległość ta została stwierdzona dopiero po jego odejściu z firmy. W związku z tym w czasie, gdy pełnił funkcję prezesa, nie było powodu do zgłaszania wniosku o ogłoszenie upadłości.
Prezes zwracał też uwagę na to, że decyzja o jego odpowiedzialności za zaległości spółki w CIT została wydana przed zakończeniem postępowania upadłościowego. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, jaką jej część uda się wyegzekwować z majątku spółki.
Mężczyzna wygrał w WSA w Łodzi. Sąd stwierdził, że organy podatkowe powinny zbadać kondycję finansową spółki w okresie, gdy prezes pełnił swoją funkcję. Znaczenie dla jego odpowiedzialności powinno mieć to, czy dzięki prezesowi stan finansów spółki się polepszył, czy pogorszył – uznał WSA.
Na rozprawie przed Naczelnym Sądem Administracyjnym pełnomocnik prezesa powołał się na wyrok sądu apelacyjnego, z którego miało wynikać, że nie można odmówić członkowi zarządu prawa do podjęcia ryzyka ratowania spółki, gdy w jego ocenie uda się poprawić jej sytuację.
W NSA jednak prezes przegrał. Sędzia Grażyna Nasierowska przytoczyła pełną treść przywołanego fragmentu orzeczenia sądu apelacyjnego. Wynikało z niego, że członkowi zarządu nie można odmówić prawa do ratowania spółki, jeśli widzi na to szansę, ale jeśli dokona błędnej oceny, to będzie musiał sam ponieść odpowiedzialność za jej długi.
ORZECZNICTWO
Wyrok NSA z 25 stycznia 2017 r., sygn. akt II FSK 3440/16. www.serwisy.gazetaprawna.pl/orzeczenia