Minister finansów obiecuje obniżkę VAT. Co prawda dopiero w 2014 r. Ale jednak. Kłopot w tym, że obniżka to tylko powrót do stawek sprzed podwyżki, która od samego początku miała mieć charakter przejściowy.
Z odpowiedniej ustawy wynika bowiem, że wszystko – o ile nie wydarzy się katastrofa – wróci do punktu wyjściowego właśnie w 2014 r.
Co zatem obiecał nam minister? Cóż, jak rozumiem, obiecał nam, że nie przygotuje ustawy, która utrzyma przyjęte przejściowo stawki VAT na kolejne lata. Rozumiem też, że obiecuje nam, że nie pójdziemy drogą Węgier, kraju, który złamał dżentelmeńską umowę państw unijnych, że stawka VAT nie przekroczy 25 proc. (Węgry swoją podniosły do 27 proc.). Czy tak rozumiana obietnica może być dotrzymana? Zdaniem wielu ekonomistów nie. Uzasadnieniem ma być nadmierny optymizm ministra co do stanu polskich finansów w najbliższych latach. Osobiście z poglądem tym się nie zgadzam. Doświadczenie nie tylko ostatnich miesięcy, ale wręcz lat, nauczyło mnie, że niemal wszystkie ekonomiczne prognozy, niezależnie od tego optymistyczne, pesymistyczne czy też wyważone, nijak mają się do tego, co dzieje się następnie w gospodarce.
Co do obietnic ministra i tego, czy faktycznie zostaną one dotrzymane, mam inną wątpliwość. Ten sam minister obiecywał nie tak dawno, bo w czasie ostatniej kampanii przedwyborczej, że o ile stan finansów publicznych pozwoli, po 2014 r. będzie można wrócić do dyskusji o obniżce podatku dochodowego czy też wręcz sztandarowej swego czasu propozycji partii rządzącej, czyli podatku liniowego. Kłopot tylko w tym, że tych dwóch rzeczy, czyli przywróconego do stanu pierwotnego VAT i niższego PIT, nie da się moim zdaniem pogodzić. Resort finansów będzie musiał w jakiś sposób zrekompensować sobie ubytek wpływów z PIT. Oczywiście o ile ta obietnica ma być dotrzymana. Tak czy siak, jednej z dwóch obiecanych rzeczy ministrowi powinno nie udać się dotrzymać. Przynajmniej tak wskazywałaby logika. Ale oczywiście wcale tak być nie musi. Talenty obecnego ministra są wszak nieocenione. I nie chodzi tylko o to, że przeprowadza Polskę przez kryzys suchą stopą, za co szczerze i bez żadnych złośliwości należałoby mu pogratulować. Również dlatego, że udała mu się w przypadku deficytu budżetowego rzecz dotychczas niespotykana. Zmniejszył go z bodajże 21,6 mld w 2011 r. do planowanych na ten rok 35 mld. Zaskakujące i nielogiczne? Tylko pozornie. Trzeba pamiętać, że plan na 2011 rok przewidywał 40,2 mld.