W Piotrkowie Trybunalskim powstaje piąte biuro Krajowej Informacji Podatkowej. Tym samym resort finansów kończy wykuwanie piątego pierścienia władzy. Nad wszystkimi króluje oczywiście pierścień najważniejszy, ten jedyny, który wszystkie pozostałe powinien spinać i łączyć w jedno – minister finansów. Ale Polska rzeczywistość to nie zaczarowana kraina, w której symboliczny pierścień władzy mógłby cokolwiek łączyć i nad czymkolwiek panować. Działania ministra finansów i podlegających mu biur KIP są tego najlepszym przykładem. Dlaczego?
Jednym z najważniejszych zadań KIP jest wydawanie interpretacji podatkowych. Biura (a raczej ich dyrektorzy) czynią to z namaszczenia władzy i w imieniu ministra. To niewdzięczne zadanie przejęły po urzędach skarbowych. A raczej przejął je minister finansów, wyręczając się przy wypełnianiu tej chwalebnej misji pracownikami biur. Przejął po to, by uporządkować sposób, w jaki przepisy podatkowe tłumaczone są przez przedstawicieli fiskusa. Uporządkować, czyli w tym przypadku ujednolicić. Poprzednio z urzędowymi interpretacjami było jak z prawnikami.
Operacja w zasadzie się udała. W zasadzie, bo mimo że pacjent wydawał się już zdrowszy, okazało się, że symptomy leczonej choroby jednak nie ustąpiły, a jedynie sama choroba przebiega nieco łagodniej. Zamiast kilku różnych stanowisk w tej samej sprawie mamy dziś z reguły tylko dwa, za to bywa, że zupełnie różne. Cel nie został zatem osiągnięty. Ale i osiągnięty być nie może.
Wydając interpretacje podatkowe minister finansów, a w jego imieniu KIP, powinni dążyć do ujednolicenia zasad stosowania prawa podatkowego m.in. przez uwzględnienie orzecznictwa sądowego. Innymi słowy, skoro sądy orzekają, że dany przepis należy czytać w ten, a nie inny sposób, w identyczny sposób powinny tłumaczyć go organy podatkowe w wydawanych interpretacjach. Najczęściej jednak wcale tego nie robią. Mogą jednak czuć się usprawiedliwione. Sądy mają bowiem nie mniejszy kłopot z prawidłowym odczytaniem treści przepisów podatkowych niż urzędnicy skarbówki. Nawet wtedy gdy wydaje się, że kształtuje się już jakaś jednolita myśl, zawsze znajdzie się skład orzekający, który wszystko postanawia odwrócić do góry nogami.
Jaka płynie z tego refleksja? Taka, że problem nie w urzędnikach czy sędziach, ale w jakości, a raczej bylejakości stanowionego w Polsce prawa podatkowego. No bo niby głównym jego adresatem jesteśmy my, zwykli obywatele. Powinno być zatem napisane tak, byśmy łatwo mogli wyczytać z treści przepisów, czego się od nas wymaga, i jakie w zamian przyznaje prawa. Tak być powinno.Trudno uznać, że tak jest, skoro ich treści nie są w stanie rozszyfrować ani sędziowie, ani przedstawiciele fiskusa czy doradcy podatkowi. A przecież to prawo powinno być dla obywateli, a nie obywatele dla prawa. Nawet jeśli jest to prawo podatkowe.