Aż dziw, że split payment nie został do tej pory wprowadzony. Dla budżetu korzyść jest oczywista. Podatnicy tracą, ale czyż świat za triumfy nie wymaga ofiary?
Dziś podatnik płaci sprzedającemu cenę brutto (przyjmijmy 100 + 23). Od swojego klienta również dostaje należność brutto (załóżmy: 200 + 46). Od podatku należnego z tytułu własnej sprzedaży (46) odlicza podatek naliczony (23). W efekcie wpłaca do budżetu 23. Zostaje mu w kieszeni 100 (dostał od kupującego 246, zapłacił sprzedawcy 123, a fiskusowi oddał 23).
Ma być tak: podatnik nadal zapłaci przy zakupie 123, z tym że 100 przekaże sprzedawcy, a 23 wpłaci na osobne konto, do którego dostęp będzie miał fiskus. Od swojego klienta podatnik dostanie jednak tylko 200, bo pozostałe 46 klient przekaże już nie jemu, lecz wpłaci na osobne konto. W kieszeni podatnika zostanie zatem tylko 77 (dostał od kupującego 200, zapłacił sprzedawcy 123).
Co z resztą, czyli 23? Podatnik owszem, ją odzyska, ale pod warunkiem, że sam się o to postara. Słowem, to nie podatnik odliczy, to jemu oddadzą. Niby to samo, ale z przesunięciem w czasie. Zasadnicze pytanie brzmi: kiedy otrzyma zwrot. Czy w przyspieszonym, kilkudniowym terminie, czy na zwykłych zasadach, co w świetle projektu nowej ustawy oznaczałoby kilkudziesięciodniowy termin oczekiwania? Jakkolwiek zostanie to uregulowane, budżet dostaje nieprocentowany kredyt.
Zyskuje też coś więcej; nie będzie już musiał weryfikować kontrahentów podatnika, czyli całego łańcucha transakcji poprzedzających dostawę. Wystarczy, że przejrzy rachunek tego, kto się o zwrot stara; czy przy zakupie wpłacił VAT na wydzielone konto i czy to samo zrobili jego klienci. Zamiast szukać znikających dostawców i śledzić fikcyjne transakcje, weźmie na widelec wyłącznie tego, komu ma oddać różnicę w podatku.
Dużo szybsza weryfikacja to dla budżetu również mniejsze ryzyko wypłaty odsetek. Zasadą jest bowiem, że jeśli fiskus z nieuzasadnionych przyczyn nie zwróci VAT w ustawowym terminie, to podatnikowi należy się oprocentowanie. Jest takie samo, jak opłata prolongacyjna, czyli obecnie 4 proc. w skali roku. I choć znane są problemy podatników z odzyskiwaniem zwrotu VAT, a tym samym zachowaniem przez nich płynności podatkowej, trudno nie przyznać, że w żadnym banku nie dają na lokacie 4 proc. rocznie. Zasada oprocentowania ma zostać utrzymana, ale im szybciej budżet prześwietli transakcje, tym mniej ryzykuje wypłatą odsetek.
Skutki dla podatnika? Trudno nie zauważyć, że w sensie ekonomicznym ewidentnie traci: zamiast 100 zł w kieszeni zostanie mu tylko 77. Na resztę ma czekać.
Ale jest i łyżka miodu. Skończy się obarczanie kupującego za podatek niezapłacony przez sprzedawcę. Skończy się udowadnianie przez organy, że podatnik wiedział lub powinien był wiedzieć, że kupując towar lub usługę, uczestniczy w transakcji stanowiącej element przestępstwa (pamiętajmy, że skutkuje to nie tylko odmową prawa do odliczenia podatku naliczonego, ale i zaliczenia do kosztów w podatku dochodowym). Dziś coraz częściej do tego właśnie sprowadzają się wywody Trybunały Sprawiedliwości UE. Marna to pociecha dla podatnika, który musi iść do sądu, by udowadniać, że nie wiedział i nie mógł wiedzieć. Często zresztą bez powodzenia.
Z projektu nowej ustawy o VAT wynika, że wybór split payment ma wykluczać solidarną odpowiedzialność za podatek niezapłacony przez dostawcę. To oczywiste. Skoro to nie dostawca, lecz nabywca będzie wpłacał VAT na wyodrębnione konto, trudno mówić o jakiejkolwiek solidarnej odpowiedzialności.
A że przy okazji wywrócimy VAT do góry nogami (płaci nabywca, a nie dostawca)? Kto powiedział, że odwrócone obciążenie nie narusza konstrukcji tego podatku?