Parlamentarzyści przypominają ostatnio Charliego Chaplina dokręcającego śrubki w filmie „Dzisiejsze czasy”. Z ich taśmy produkcyjnej w imponującym tempie schodzą nowe pomysły, projekty i ustawy. Zapewne zeszłoroczny rekord ilości (np. mierzonej liczbą stron) wytworzonego w Polsce prawa zostanie pobity.
Parlamentarzyści przypominają ostatnio Charliego Chaplina dokręcającego śrubki w filmie „Dzisiejsze czasy”. Z ich taśmy produkcyjnej w imponującym tempie schodzą nowe pomysły, projekty i ustawy. Zapewne zeszłoroczny rekord ilości (np. mierzonej liczbą stron) wytworzonego w Polsce prawa zostanie pobity.
To jasne, że postanowili na koniec kadencji – szkoda trochę, że zwlekali tak długo – uczynić świat lepszym i piękniejszym, a kraj i obywateli bez porównania bogatszymi niż choćby rok czy miesiąc temu.
I – co nie jest należycie doceniane – wszystko to ma nastąpić bez podwyższania podatków; raczej równolegle z ich obniżaniem, przynajmniej dla niektórych, np. młodych. Mogą się wprawdzie pojawić nowe daniny (jeśli zmienią się rządzący), ale tylko takie, którym społeczeństwo przyklaśnie (od banków i supermarketów). Podobnie jak pomysłowi uszczelnienia systemu podatkowego i ograniczenia szarej strefy.
Opracowywane i uchwalane od pewnego czasu przepisy mają jedną wspólną cechę. Przypominają bajki. Dobro zwycięża i wszyscy są szczęśliwi, np.: kredytobiorcy hipoteczni (pomoc w spłacie dla przeżywających kłopoty finansowe, przewalutowanie dla frankowiczów), młode matki (świadczenia rodzicielskie), rodziny wielodzietne (tańsze podróże autostradami) itd., itp.
W każdej bajce jest, jak wiadomo, ziarno prawdy. I morał. Prawdą jest np. to, że kredytobiorcom należy w pewnych sytuacjach pomóc (bo to się wszystkim opłaci), czy też że państwo ma obowiązek prowadzić dobrą politykę prorodzinną.
Są tylko dwa problemy. Pierwszy, skoku cywilizacyjnego nie dokonuje się z dnia na dzień, dzięki serii ustaw przyjmowanych w poczuciu, że parlament jest jak złota rybka – spełni każde marzenie. Drugi, licytacja zaszła już tak daleko, że z każdym projektem czy ustawą wiążą się duże wydatki budżetu lub ograniczenie wpływów do niego. Na ekonomicznego Nobla zasłuży ten, kto złoży to wszystko w trzymającą się kupy finansową całość – bez wzrostu fiskalizmu.
Pytanie gdzie, jeśli nie w naszych kieszeniach, będą poszukiwane pieniądze. Bo gdzieś trzeba je znaleźć. Niektórzy w ogóle się tym nie przejmują, prezentując humor godny Chaplina. Inni mówią o podatkach sektorowych i uszczelnieniu systemu, ale to wciąż chyba będzie za mało. W bajkach bogactwo można wyczarować, w życiu trzeba nieco bardziej się postarać. Są też opowieści o zabieraniu bogatym i dawaniu biednym. Tu jest oczywiście ogromne pole do popisu. Przykładowo: OFE mają wciąż 150 mld zł. Wcześniej zabrano im również ok. 150 mld zł. Ale to były jedynie państwowe zobowiązania (obligacje), które trzeba było umorzyć, żeby obniżyć koszty obsługi publicznego zadłużenia. Pozostałe w funduszach 150 mld zł to realne pieniądze, głównie w akcjach. Ciekawe, kto powie: sezamie otwórz się.
A morał? Lepiej sobie darujmy.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama