Polski system podatkowy może po najbliższych wyborach parlamentarnych wzbogacić się o dwie kolejne kategorie: podatek bankowy i podatek od sieci handlowych. Zarówno banki, jak i sieci handlowe są instytucjami, których rola w gospodarce krajowej jest częściowo negatywna, np. banki wykonują olbrzymie transfery środków do zagranicznych właścicieli z tytułu dywidend i innych opłat, a sieci handlowe wymuszają niekorzystne warunki handlowe na krajowych dostawcach.
Tym samym pewna forma dodatkowego obciążenia podatkowego może być w przypadku tych podmiotów odebrana jako społecznie sprawiedliwa.
Niemniej jednak wprowadzenie tych podatków może się spotkać z silnym oporem ze strony właścicieli banków i sieci handlowych, a nawet z oskarżeniami o dyskryminację wybranych kategorii podatników. Ponadto, w przypadku ewentualnej „repolonizacji” sektora finansowego, podatek bankowy stałby się dodatkowym obciążeniem podmiotów krajowych, a nie zagranicznych, co uczyniłoby ten instrument fiskalny bronią obosieczną. Dlatego też warto się zastanowić nad bardziej elastycznym rozwiązaniem, pozwalającym na osiągnięcie przyjętego celu mniejszym kosztem.
Takim rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie zmiany w już istniejącym podatku dochodowym, polegającej na rozszerzeniu kosztów niepodatkowych o niektóre wydatki ponoszone na rzecz podmiotów powiązanych. W szczególności powinny to być opłaty za znaki firmowe i za „usługi wsparcia”. Obie te kategorie wydatków funkcjonują w praktyce jak transfery zysków do zagranicznych właścicieli, czyli jak dywidendy – z tym że w pewnym sensie uprzywilejowane, bo umożliwiające ujęcie w rachunku podatkowym i zapłatę niższego CIT. Łatwo wywnioskować, że takie rozwiązanie stawia w lepszej sytuacji zagranicznych właścicieli wobec krajowych, którzy nie mogą w ten sam sposób powiększyć swoich kosztów podatkowych.
Innymi słowy, dzięki opłatom za znaki firmowe i za usługi wsparcia spółki należące do międzynarodowych grup są w stanie wypłacić właścicielowi większą porcję dochodu wypracowanego w Polsce i zapłacić mniej polskiego CIT niż firmy należące do krajowych właścicieli. Jednak wywołane w ten sposób zaburzenie konkurencji na rynku krajowym nie powinno być jedynym powodem ewentualnego usunięcia tych opłat z kosztów podatkowych. Jeszcze istotniejsza jest bowiem fikcyjność usług będących podstawą tych opłat. W przypadku opłat za znak podmiot zależny jest faktycznie zmuszony do wykorzystania loga właściciela, tzn. płaci za coś, czego nie kupiłby jako podmiot niezależny, a w przypadku opłat za „usługi wsparcia” zazwyczaj pokrywa część kosztów funkcjonowania spółki matki bez faktycznego świadczenia z jej strony.
Przykładem jest dawna TP SA, która po zmianie loga na Orange płaci na rzecz innej spółki z grupy określony procent przychodów tytułem opłat licencyjnych. Kwota tych opłat w 2013 r. wyniosła 164 mln zł, co może oznaczać mniejsze wpływy polskiego budżetu z CIT na poziomie ponad 31 mln zł – tylko z tytułu jednej opłaty w jednej spółce.
Pewnym rozwiązaniem problemu mógłby być tzw. podatek u źródła na poziomie 20 proc. od wypłat z tytułu opłat licencyjnych i za niektóre usługi, lecz w praktyce podatek ten nie funkcjonuje ze względu na postanowienia dyrektywy 2003/49/WE oraz umów o unikaniu podwójnego opodatkowania. Rozszerzenie katalogu kosztów niepodatkowych o te opłaty umożliwiłoby w pewnym sensie ponowne wprowadzenie tego podatku „tylnymi drzwiami” – konieczne byłoby jednak dalsze blokowanie planów wprowadzenia jednolitej podstawy opodatkowania w CIT na poziomie Unii Europejskiej.
Warto podkreślić, że ten scenariusz zamiast dwóch nowych podatków i ryzyk wiążących się z procesem wprowadzania ich do systemu prawnego przyniósłby wiele korzyści: naprawiłby niezdrową sytuację w już istniejącym podatku, zwiększyłby wpływy budżetowe i miałby mniej dyskryminacyjny charakter niż opodatkowanie dwóch wybranych kategorii podatników. Jego realizacja wymagałaby jedynie dodania dwóch punktów do art. 16 ust. 1 ustawy o CIT, czyli znacznie mniej pracy niż tworzenie dwóch zupełnie nowych ustaw podatkowych.

Dziennik Gazeta Prawna