W wielu sprawach publicznych, a ostatnio w szczególności w kwestiach wprowadzenia Polskiego Ładu, nieustannie obecny jest jeden argument – sprawiedliwości. Posługują się nim politycy i ekonomiści, z natury w taki sposób, z którym trudno dyskutować. Podwyżka podatków ma więc być sprawiedliwa? Pytanie dla kogo i właściwie dlaczego?

dr Sergiusz Prokurat, Instytut Nauk Ekonomicznych Polskiej Akademii Nauk
Większość sporów między lewicą a liberałami toczy się w istocie o pojęcie sprawiedliwości. Wyrównywanie nierówności w dochodach poprzez system podatkowy może być uznane za sprawiedliwe lub niesprawiedliwe. Bez uzgodnienia definicji wszelkie spory pozostaną bez konkluzji i żadna ze stron nie przekona drugiej, za to wszyscy będą przekonani o własnej racji moralnej. Główną różnicą w sporze jest wiara w sprawczą rolę rządu. Lewica ma tendencję do wykorzystywania rządu do tworzenia lepszego społeczeństwa o mniejszych nierównościach społecznych. W Polsce liberałowie, a w Stanach Zjednoczonych libertarianie uważają raczej, że rolą rządu jest po prostu ochrona podstawowych praw obywateli do wolności i własności, czyli fundamentu liberalnego porządku ekonomicznego.
Sprawiedliwe podatki są więc jak yeti – nie istnieją, i mimo że każda strona stara się przekonywać do swoich racji, nigdy nie będą sprawiedliwe dla wszystkich. Zabawne, że w Polsce w 2021 r. najwyraźniej sprawdza się definicja sprawiedliwości wymyślona przez Trazymacha z Chalcedonu, greckiego filozofa, który definiował ją jako „to, co jest korzystne dla silniejszego”. Idąc tym tropem, silny wymusi na słabszym redefinicję sprawiedliwości. Nie bez przycznyny Max Weber określił władzę jako prawdopodobieństwo, że konkretny podmiot zrealizuje swoją wolę pomimo oporu innych.
Ekonomista James Buchanan zauważył, że dyskusja o skali podatkowej i strukturze stawek ma najczęściej charakter ideologiczny i odbywa się przez pryzmat narzuconych założeń etycznych. „Progresja jest zarówno uzasadniana, jak i poddawana krytyce ze względu na jej zgodność bądź sprzeczność ze zbiorem norm wybranych przez obserwatora”. Gdy w grę wchodzą sądy wartościujące, nawet analizy naukowe przestają być naukowe, za to stają się kluczem do żądań politycznych. Te same osoby, które uważają, że mamy „degresywny system podatkowy”, najczęściej domagają się podwyżki podatków i wzrostu obecności państwa w gospodarce. Podatki to najważniejszy instrument, za pomocą którego władza wciela w życie swoje koncepcje sprawiedliwości.
Gdy tak zdefiniowane zasady sprawiedliwości, wyrażone interesem państwa i rządzących na podstawie zaufania odpowiednio dużego elektoratu, przeniesiemy w sferę stosunków społeczno-gospodarczych między wielkimi zbiorowościami, jakkolwiek to brzmi, będzie to „sprawiedliwość społeczna”, interesujący fenomen, którego korzenie sięgają filozofów znanych z chęci wspierania kolektywizmu, wizji świata, w której zbijanie kapitału politycznego na biedzie jest ważniejsze od wzrostu dobrobytu. Pytanie, czy taki kierunek jest właściwy. Po Polskim Ładzie będzie kiedyś jeszcze nowszy, bardziej polski ład, a po 500+ będzie 1000+. Parafrazując Charles’a Baudelaire’a, największą sztuczką, jaką diabeł kiedykolwiek wymyślił, było przekonanie świata o moralnej wyższości kolektywnej sprawiedliwości nad indywidualną.
Nie jestem sportowcem, ale jeśli zmierzę się w ringu z zawodowcem, pewnie uczciwie przegram. Ale gdybyśmy zastosowali sprawiedliwość społeczną do sportu, uczciwa walka byłaby wtedy, gdybym miał przewagę, a zawodowiec nosił kajdany na nogach, sędzia nieustannie manipulowałby wynikiem i konsekwentnie przyznawał punkty na moją korzyść. Nie musiałbym ćwiczyć, budować siły i uczyć się boksować. Zmienione zasady dawałyby mi szansę na wygraną. Tyle że powstaje pytanie o sens takiej rywalizacji i o skutki tak zdefiniowanej „sprawiedliwości”. Skąd możemy stwierdzić, kto jest lepszy lub jakie treningi, techniki i strategie są najskuteczniejsze, skoro tracimy podstawowe sposoby mierzenia efektów?