Strefy ekonomiczne traciły już rację bytu. Inwestorzy kierują się innymi kryteriami - mówi Maciej Grabowski, wiceminister finansów.
Mamy spór w rządzie. Resort finansów zablokował pomysły Ministerstwa Gospodarki dotyczące wydłużenia działania specjalnych stref ekonomicznych do 2026 r.
Są wątpliwości co do efektywności działania stref. Ustawa o strefach ma 18 lat. Jednym z jej zasadniczych celów była pomoc dla regionów dotkniętych głęboką restrukturyzacją. Obecnie działań na taką skalę, jak w Mielcu czy w Tarnobrzegu w latach 90., już nie ma. Narzędzie pozostało.
Czy to narzędzie jest jeszcze potrzebne?
Strefy miały być receptą na to, by biedniejsze regiony ze strukturalnym bezrobociem miały szansę na nadrobienie zaległości wobec bogatszych. Mamy 14 stref w 300 lokalizacjach na terenie całego kraju i gdy się im przyjrzymy, to okazuje się, że gros inwestycji nie powstaje tam, gdzie jest wysokie bezrobocie. Wystarczy spojrzeć na mapę. Każdy inwestor woli zainwestować w regionie, który jest doskonale skomunikowany, ma nowoczesną infrastrukturę i wykształconą kadrę. Przegrywają na tym strefy położone w gorszych lokalizacjach.
Jaka jest odpowiedź Ministerstwa Finansów na pytanie: po co strefy?
Jeśli państwo tak dalece ingeruje w rynek, powinno to służyć jakimś preferowanym przez nie celom. Oprócz pokazanej wcześniej kwestii bezrobocia chcielibyśmy, by preferencje podatkowe, które w strefach – w dochodach z PIT i CIT – sięgają już blisko 2 mld zł rocznie, służyły np. podtrzymywaniu wzrostu w gorszych latach. A jest odwrotnie. Inwestycje są skorelowane ze wskaźnikiem PKB z najwyżej rocznym opóźnieniem. Co zapewne wynika z procesów decyzyjnych w firmach. Dodatkowo ten związek jest najsilniejszy w strefach położonych w najsłabszych regionach. Czyli jak mamy słaby wzrost gospodarczy w kraju, to inwestycje podejmowane są ewentualnie w bardzo dobrych lokalizacjach, które wypierają te peryferyjne, biedniejsze, zwykle bardziej dotknięte spowolnieniem.
Czy resort dysponuje konkretnymi wyliczeniami, jakie są skutki dla całej gospodarki?
Takich powiązanych wyliczeń nie ma. To bardzo trudne metodologicznie, ale najważniejsze są dane pokazujące, gdzie powstawały inwestycje i tworzono miejsca pracy oraz gdzie są problemy. Jeśli pokazać lokalizację stref i porównać mapy bezrobocia obecną i sprzed 15 lat, to ta mapa byłaby bardzo podobna. Czyli cel powołania stref nie został zrealizowany. Do tego firmy w strefach z powodu ulg stanowią silną konkurencję dla tych poza strefami. Mamy listy od przedsiębiorców zaniepokojonych tym zjawiskiem, bowiem nie są w stanie konkurować z tymi zwolnionymi z CIT. W strefach działają firmy produkujące na eksport. Są tam także firmy zwolnione z CIT – takie jak pralnie, centra logistyczne, konferencyjne – konkurujące z firmami za płotem strefy.
Może strefy wewnątrz kraju faktycznie pogłębiają nierównowagi, ale jeśli chodzi o całą gospodarkę, powodują, że staje się coraz bardziej konkurencyjna międzynarodowo.
Dlatego musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: jaką politykę państwa one mają realizować? W moim przekonaniu tak silny instrument powinien służyć inwestycjom w słabiej rozwiniętych regionach Polski i tam, gdzie jest duże bezrobocie. Inny argument może być taki: strefy, które są w Poznaniu, Warszawie czy Krakowie, stanowią wzmocnienie biegunów wzrostu. I w ten sposób można poprawiać konkurencyjność polskiej gospodarki. To są różne cele.
A resort finansów jest za tym wspieraniem słabszych regionów?
Tak, i za wyrównywaniem szans na rynku pracy. Zwłaszcza tam, gdzie miejsc pracy brakuje.
Strefy mamy do 2020 r. Czy wchodzi w grę następujący scenariusz: za siedem lat stref już nie będzie, ale w zamian za to nastąpi obniżka CIT.
To oczywiście do rozważenia. Wydaje się nam, że lepiej tworzyć lepsze warunki dla wszystkich, niż dawać preferencje na inwestycje w miejscach, gdzie pewnie bez żadnych szczególnych zachęt by powstały. My to zjawisko nazywamy efektem biegu jałowego. To nasz kolejny argument w dyskusji. Skoro inwestycje napływają do stref zgodnie z cyklem wzrostu gospodarczego, to bardzo prawdopodobne, że i bez zachęt w CIT tam by się znalazły.
A gdyby przełożyć te ulgi w strefach na możliwość obniżki podatku, to o jakiej skali mówimy?
Z CIT zbieramy rocznie mniej więcej 32–33 mld zł. W ramach ulg związanych ze strefami nie pobieramy ok. 2 mld zł. To wskazuje, o jakiej skali obniżki możemy mówić. To mógłby być 1 proc. stawki podatku CIT dla wszystkich.
Kiedy spór zostanie rozstrzygnięty?
Trudno powiedzieć. Trwa wymiana poglądów. Rozumiem, że to kwestia inicjatywy premiera Janusza Piechocińskiego. W jego kompetencjach jest ta ustawa. Kiedy projekt ustawy trafi w tej sprawie do Sejmu, tego nie wiem.