Rząd i samorządy jadą na tym samym wózku – nie tylko dlatego, że dzielą się PIT i CIT.
Także z tego względu, że w przypadku wielu innych opłat i podatków, które zasilają wyłącznie jeden budżet – gminy lub państwa – są uzależnione od koniunktury gospodarczej. A ta słabnie.
Mniejsze od oczekiwanych są wpływy z VAT, z podatków dochodowych, nawet z podatku od czynności cywilnoprawnych (spada liczba i wartość transakcji na rozbuchanym jeszcze niedawno rynku nieruchomości). Pieniędzy może być mniej nie tylko w porównaniu z prognozami czy planami budżetowymi (co mogliśmy obserwować w wielu samorządach już w zeszłym roku), ale też mniej niż w poprzednich latach (niewykluczone, że będziemy to widzieć w tym roku).
Sprawa jest znana. Kryzys, który rozpoczął się w 2007 r., nie wygasł i wciąż trawi globalną, zwłaszcza europejską, gospodarkę. Nasza zaś nie jest dość konkurencyjna, by bez dodatkowych bodźców radzić sobie na rynkach nawet wtedy, gdy popyt na nich wyraźnie słabnie. W rezultacie PKB rośnie wolniej, powiększa się bezrobocie, spada popyt wewnętrzny itd. Koło się zamyka. Co gorsza, nie da się wykluczyć, że to wciąż tylko miłe złego początki, a nie początek końca problemów. Biorąc pod uwagę nierównowagę i zadłużenie USA oraz nieco tylko stłumiony pożar w finansach wielu krajów strefy euro, rozsądniej jest przygotowywać się na kolejne erupcje kryzysu, niż liczyć na powrót szalonej lub przynajmniej dobrej koniunktury. A propos przygotowania.
Pomijając zaciąganie kolejnych zobowiązań, są tylko dwie metody stabilizowania finansów w takiej sytuacji. Szukanie dodatkowych dochodów (wiele miast podniosło stawki podatku od nieruchomości, nierzadko do maksymalnego poziomu, wzrosły ceny biletów komunikacji publicznej, opłaty za użytkowanie wieczyste, za parkowanie itd.) lub redukcja wydatków. W tym drugim przypadku trudniej – o wiele trudniej – o przykłady. Czy ktoś może wskazać samorząd, który zaproponował rozsądny, gruntownie przeanalizowany program cięć, choćby na wypadek gospodarczych perturbacji? Szkoda, bo w złym – lecz prawdopodobnym – scenariuszu może to znaczyć tylko jedno. Kolejne, pospieszne podwyżki lub gwałtowne, dokonywane na oślep oszczędności. Drenowanie naszej kieszeni i rezygnację z przedsięwzięć ważnych dla społeczności, lecz niekoniecznie dla urzędników (jak rozmijają się oczekiwania, gusta i potrzeby, widać na przykładzie gospodarowania gminnymi terenami czy lokalami).
Mamy za sobą lata, w których groszem publicznym sypano obficie, nie bardzo przejmując się perspektywami, inwestując „na bogato”, nie tylko w konieczną infrastrukturę, jak drogi czy wodociągi, ale też w stadiony, fontanny, huczne imprezy itd. Szykuje się test: czy był to przemyślany plan, czy tylko zwykła rozrzutność, za którą trzeba będzie zapłacić. Niestety, kto zapłaci, wiadomo już teraz.