Słuchając expose premiera, w pierwszej chwili pomyślałem, że nareszcie zaczniemy budować racjonalną politykę prorodzinną. A taką na pewno nie można było nazwać ani funkcjonującej obecnie ulgi prorodzinnej, ani też systemu wypłat becikowego. Chwila refleksji szybko sprowadziła mnie na ziemię.
Po pierwsze, rząd w 2013 roku zabierze ulgę tym, którzy mają tylko jedno dziecko i zarabiają powyżej 85 tys. zł rocznie (czyli z miesięczną pensją przekraczającą 7080 zł po odjęciu składek ZUS i zdrowotnej). Jeśli będą mieli więcej niż jedno dziecko, ulgi zachowają. W teorii to słuszne posunięcie, które mogłoby zmobilizować osoby dobrze sytuowane do posiadania więcej niż jednego dziecka. Bodziec ten w przypadku osób mniej zarabiających nie ma już dużego znaczenia, bo osoby te z reguły nie mają dużych dochodów, a zatem i podatku, który pozwoliłby im ulgę skonsumować. To dziwny sygnał. Zupełnie jakby państwu bardziej zależało, by więcej dzieci rodziło się w rodzinach bogatych niż biednych.
Osób deklarujących w Polsce dochody powyżej 85 tys. zł jest niecałe 2 proc. ogółu podatników. Tych najlepiej zarabiających jest raptem 463 tys. osób (wpłacają oni do budżetu 23 proc. całego PIT). Z tej liczby osób takich, które nie mają dzieci lub mają tylko jedno, jest w najbardziej optymistycznej dla rządu wersji połowa. A zatem na niemal 26 mln podatników po kieszeni dostanie raptem kilkadziesiąt, może 200 tys osób.
Podobny klucz zastosowano przy innych posunięciach oszczędnościowych. Takich jak obcięcie bezsensownego, nagminnie nadużywanego, przywileju z kosztami dla twórców. Ale trzeba też pamiętać, że wyłącznie z praw autorskich utrzymuje się w Polsce mniej niż 34 tys. osób. Dla porównania, emerytów jest ponad 7 mln, a pracowników najemnych 6,5 mln. Ile z tych osób wyciąga miesięcznie ponad 7 tys. zł? Zbyt mało, by mogło się to w znaczący sposób przełożyć na notowania rządu.
Podobnie wyglądają inne reformy. Podatek dla rolników – tak. Ale tylko dla najbogatszych. Dla ilu rolników zostanie on więc wprowadzony, skoro większość polskich gospodarstw to gospodarstwa małe?
Premier zapowiedział także zwiększenie ulgi na trzecie i kolejne dzieci. Słusznie. Ale pytanie, kto z niej skorzysta? Osoby mieszczące się w pierwszym przedziale skali już dziś mają z tym kłopot. Ulga odliczana jest od podatku. Dziś w ciągu roku trzeba zarobić 21 623 zł (po odliczeniu składek ZUS i zdrowotnej), żeby odliczyć ulgę, która na trójkę dzieci wynosi 3336,12 zł. Żeby skonsumować dodatkowe odliczenie, trzeba by zarobić więcej. Przy uldze nadal zatem będzie obowiązywała prosta zasada. Im więcej zarabiasz, tym łatwiej będzie ci zyskać na uldze prorodzinnej. Na podniesieniu tej ulgi, biedne wielodzietne rodzinny raczej nie skorzystają. W sumie wygląda na to, że to bardziej propagandowe posunięcie niż realne wsparcie dla ogółu Polaków.
W propozycjach premiera nie ma ani wielu łez, ani też nadmiernych obietnic na zyski. Patrząc na potencjalne oszczędności, trudno się pozbyć wrażenia, że znacznie bardziej zabolą nas noworoczne podwyżki cen będące pochodną drożejącej energii elektrycznej i oleju napędowego niż strukturalne reformy rządu Tuska, które portfeli zwykłego podatnika mają szansę sięgnąć najwcześniej w roku 2013.