Walentynkowy prezent to darowizna. Z podatku od darowizn pod pewnymi warunkami, poza najbliższą rodziną, zwolnieni są tylko żona i mąż.

Walentynki to zwyczajowo świetna okazja do tego, by w miarę naszych możliwości finansowych obdarować w mniejszym lub większym stopniu ukochaną osobę. W szale walentynkowych zakupów niewielu z nas myśli o tym, że takie prezenty mogą powodować jakieś kłopoty z fiskusem. A tymczasem mogą, gdy obdarowanymi są narzeczeni, przyjaciele, kochankowie, konkubenci i kto tam nam jeszcze przychodzi do głowy, płci obojga.

Nasz prawodawca, a za przekazanymi przez niego w przepisach wytycznymi również i fiskus nie przepada bowiem za pozamałżeńską miłością. Z punktu widzenia fiskusa, walentynkowy prezent to darowizna. A z podatku od darowizn, a i to pod pewnymi warunkami, poza najbliższą rodziną, zwolnieni są tylko żona i mąż. Jeśli zatem w walentynki obdarujemy naszego chłopaka, dziewczynę, kochanka czy kochankę, a nawet konkubinę (czyli osobę, z którą pozostajemy w stałym związku niezalegalizowanym), to osoba taka powinna teoretycznie zapłacić podatek. Na szczęście jednak nie zawsze i nie tak od razu.

Nasi ukochani (za wyjątkiem najukochańszych żon i mężów), to z punktu widzenia podatków osoby obce. W przypadku takich osób wolno nam zaś podarować bez podatku prezenty o łącznej wartości nie większej niż 4902 zł. Pozornie to dużo i mogliby się tym martwić co najwyżej co bardziej hojni kochankowie. Pozornie. Trzeba bowiem wiedzieć o jeszcze dwóch rzeczach.

Po pierwsze, to wartość prezentów za okres pięciu lat, czyli średnio licząc w ciągu roku prezenty powinny być nie droższe niż 980,40 zł.

Po drugie, dotyczy to wszystkich przekazywanych danej osobie prezentów, a zatem sumujemy wartość nie tylko prezentów walentynkowych, ale także tych na urodziny, imienny, Święta Bożego Narodzenia, no i inne okazje, takie jak np. rocznica naszego poznania czy pierwszego pocałunku, w zależności od tego co, kto i jak świętuje.

Gdy policzyć cztery takie okazje w roku wychodzi nam już tylko po 245,10 zł na prezent. Czyli wcale nie tak wiele. Innymi słowy, wcale nie trzeba być krezusem obdarowującym partnerkę czy partnera drogą biżuterią, samochodami czy mieszkaniem, by podpaść fiskusowi. Jak z tego wynika, najbezpieczniej prezenty jest dawać po ślubie.

Ale w końcu czym jest miłość bez odrobiny szaleństwa i małych niebezpieczeństw. A fiskus na szczęście nie po każde pięć groszy się pochyla i jak do tej pory raczej nie prowadził akcji „czesania” kontrolami zakochanych w poszukiwaniu pieniędzy ratujących budżet. W końcu zakochani są nie tylko wśród nas, ale i wśród urzędników.