Papier nie jest konieczny. Wystarczy elektroniczny dokument potwierdzający, że zagraniczny kontrahent jest rezydentem innego kraju, by polski przedsiębiorca mógł potrącić niższy podatek.



Potwierdził to właśnie szef Krajowej Administracji Skarbowej w nieopublikowanej jeszcze interpretacji zmieniającej z 26 czerwca 2017 r. (nr DPP7.8221.33.2017.GFQV).
Dotychczas fiskus zgadzał się na e-certyfikaty tylko wtedy, gdy organy innego państwa w ogóle nie wydawały ich na papierze. Teraz obie formy mają być dopuszczalne.
Nadal natomiast nie będzie się liczyć kopia certyfikatu ściągnięta ze strony internetowej zagranicznego przedsiębiorcy.
Trzeba pobrać podatek
Problem dotyczy polskich firm, które kupują np. bilety lotnicze, niektóre usługi od zagranicznych przedsiębiorców (np. doradcze, księgowe, prawne i marketingowe), użytkowanie urządzenia przemysłowego, handlowego, naukowego lub płacą za informacje związane ze zdobytym doświadczeniem w dziedzinach przemysłowej, handlowej lub naukowej.
Muszą bowiem potrącać i wpłacać do naszego urzędu skarbowego podatek od wynagrodzenia płaconego zagranicznemu dostawcy (tzw. podatek u źródła). Zasadniczo jest to 20 proc. od przychodu (niższa 10-proc. stawka obowiązuje np. przy zakupie biletów lotniczych).
Niższa stawka (lub nawet brak podatku) jest możliwa tylko, gdy polska firma otrzyma od swojego zagranicznego kontrahenta certyfikat rezydencji i przedstawi go na żądanie w urzędzie skarbowym. To jest bowiem warunek, żeby móc zastosować korzystniejsze postanowienia z zawartej z innym krajem umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania.
Zmiana stanowiska
Dotychczas nasz fiskus zgadzał się jedynie na papierowe certyfikaty. Potwierdziła to sonda, którą DGP zrobił wśród izb administracji skarbowych. Pisaliśmy o tym w artykule „Fiskus woli papierowe certyfikaty” (DGP nr 79/2017).
Przydatność e-certyfikatów podważały także interpretacje indywidualne, w tym wydana przez dyrektora Izby Skarbowej w Poznaniu z 25 sierpnia 2016 r. (nr ILPB3/4510-1-281/16-4/ŁM). Chodziło o usługi reklamowe świadczone przez irlandzkich kontrahentów. Polska spółka dysponowała tylko certyfikatami elektronicznymi, ale podkreślała, że według zapewnień kontrahentów mają one w Irlandii takie samo znaczenie, jak papierowe.
Dyrektor poznańskiej izby stwierdził jednak, że dokumenty elektroniczne są dopuszczalne w Polsce tylko wtedy, gdy faktycznie nie ma możliwości pozyskania ich papierowych odpowiedników. Spółka miała taką możliwość i dlatego fiskus nie zgadzał się na elektroniczny dokument.
Teraz szef KAS zmienił to stanowisko. Stwierdził, że certyfikat elektroniczny jest tak samo dobry jak papierowy, jeżeli fiskus w danym państwie wydaje je w obu tych formach i obie mają równorzędny status, zgodnie z tamtejszymi przepisami.
Szef KAS zastrzegł jednak, że nie liczy się kopia certyfikatu np. pobrana ze strony internetowej kontrahenta.
Preferencja dla biletów
Już niedługo certyfikaty rezydencji nie będą w ogóle potrzebne w razie zakupu przez polskie firmy biletów zagranicznych linii lotniczych (np. Ryanaira, Wizz Aira, Lufthansy).
W zeszłym tygodniu Sejm zgodził się na to, aby od rozkładowych przewozów pasażerskich w ogóle nie był pobierany w Polsce podatek u źródła.
Dziś certyfikat rezydencji to warunek, żeby do ceny przelotu nie dopłacać 10-proc. fiskusowi. Kto nie dysponuje takim certyfikatem, musi potrącić daninę. W praktyce, choć jest to podatek płatny od dochodu zagranicznej linii lotniczej, polscy przedsiębiorcy często uiszczają go z własnej kieszeni.
– Trudno sobie wyobrazić, aby można było kupić bilet w cenie pomniejszonej o daninę, którą trzeba odprowadzić w Polsce – tłumaczy Józef Banach, radca prawny w InCorpore Banach Szczepanik Partnerzy.
Obecne reguły krytykują również pośrednicy. Jak zauważa Jawahar Singh, przewodniczący Zrzeszenia Agentów IATA, w Polsce sprzedaje się bilety ponad 50 linii lotniczych.
– Dla większości z nich pytanie klienta o certyfikat rezydencji jest równie egzotyczne jak konieczność zapłaty dodatkowego podatku w związku z zakupem biletu. Z jednej strony jest więc biurokracja towarzysząca konieczności pozyskiwania certyfikatów rezydencji, z drugiej – przepisy o podatku u źródła, które nakładają na biznes dodatkowe ryzyko – tłumaczy.
To właśnie IATA miała skutecznie zaapelować do Ministerstwa Rozwoju o nowelizację przepisów.
Projekt zakłada, że podatek w Polsce potrącałyby i wpłacałyby tylko firmy, które zdecydują się na lot czarterowy. Wtedy bowiem – jak czytamy w uzasadnieniu do projektu – „jest możliwość negocjacji ceny i dochodzi do bezpośredniej interakcji pomiędzy przewoźnikiem lotniczym a klientem (klient ma możliwość negocjowania umowy, poboru podatku bądź wyegzekwowania certyfikatu rezydencji)”.
Dziś projektem nowelizacji (druk senacki nr 554) zajmą się senackie komisje budżetu i finansów publicznych oraz komisja gospodarki narodowej i innowacyjności.
Zmiany mają wejść w życie 14 dni od ich ogłoszenia.
OPINIA
Poprzednie stanowisko fiskusa to nadinterpretacja
Marcin Książek ekspert Grant Thornton / Dziennik Gazeta Prawna
Różnicowanie wartości dowodowej papierowych i elektronicznych certyfikatów rezydencji było nadinterpretacją i zbędnym utrudnieniem dla podatników. Nie znajdowało żadnego uzasadnienia w przepisach podatkowych. W żadnym bowiem miejscu ustawy o podatkach dochodowych nie odnoszą się do formy dokumentu; wskazują jedynie, że musi być to zaświadczenie wydane przez organy podatkowe kraju rezydencji podatkowej otrzymującego należność.
Również ordynacja podatkowa nie różnicuje mocy dowodowej dokumentów urzędowych sporządzonych w formie papierowej i elektronicznej. Dokumenty urzędowe sporządzone w formie określonej przepisami prawa przez powołane do tego organy władzy publicznej stanowią dowód tego, co zostało w nich urzędowo stwierdzone i to niezależnie od formy, w jakiej zostały wydane.
Skoro zatem prawo kraju rezydencji podatnika honoruje certyfikaty papierowe i elektroniczne, to nasze władze nie powinny odmawiać takim dokumentom mocy dowodowej. Same przecież wydają dokumenty w takiej formie.