Niestety uprawiają działalność bałamutną, rozpowszechniając padające na podatny grunt fałszywe stereotypy. Sztandarowe przedsięwzięcie centrum to ogłaszanie dnia wolności podatkowej. Kilka dni temu znowu ogłosili ten dzień, który według nich w 2012 roku przypada 21 czerwca. Oszacowali, że wydatki publiczne będą stanowić w tym roku 47 proc. PKB.
Upieram się stanowczo, że w sposób wiarygodny w pierwszych dniach czerwca w ogóle nie można oszacować współczynnika redystrybucji budżetowej – relacji dochodów lub wydatków do wielkości PKB. Nie jest zresztą jasne, czy w polu zainteresowania prezydenta i jego głównego współpracownika znajduje się relacja dochodów (dostarczanych przez podatników), czy wydatków – w stosunku do PKB. Jednak w ostatnich latach różnica między wydatkami i dochodami stanowiła kilka procent PKB. Nic nie wskazuje też na to, by centrum zaprzątało sobie głowy takim drobiazgiem, jak dochody zagraniczne (które w tym roku stanowić będą bardzo dużą kwotę). Nie jest prawdą, że państwo może wydać tylko tyle, ile zabierze obywatelom.
Bazą informacyjną oszacowania (o obliczeniu nie może być mowy) dnia wolności w czerwcu mogą być wyłącznie dane za pierwszy kwartał roku, którego ten szacunek dotyczy. Pomijając fakt, że kwartalne dane dotyczące PKB mają szacunkowy charakter, że wpływy podatkowe mają w znacznej części charakter zaliczek, trzeba przede wszystkim pamiętać, że prognoza w tym szacunku obejmuje trzy czwarte całego okresu. Jak wiadomo, nawet najbardziej znani analitycy – budując prognozy – popełniali poważne błędy. Jedyną szansę daje posiadanie szklanej kuli. Chyba jednak centrum nie znajduje się w jej posiadaniu, ale zastępuje ten przedmiot niewzruszonym ideologicznym przekonaniem, że podatki są trucizną. Gromadzenie argumentów na rzecz tej tezy wielce im ułatwia tworzenie prognoz.
Znajduje to odzwierciedlenie w postrzeganiu podatków jako danin wpadających do czarnej dziury. Także w traktowaniu jako podatków wszelkich przychodów państwa.
Centrum traktuje tak składki ubezpieczeniowe. Istotnie, przemawia za tym fakt, że są one wnoszone z mocy przymusu prawa. Ale jest też faktem, że wpływy ze składki nie są w swobodnej dyspozycji rządu. Za to od indywidualnej wysokości składki (i czasu jej wnoszenia) zależy wysokość świadczenia emerytalnego. Są z pewnością powody, by składki emerytalne zaliczyć do dochodów szeroko rozumianego państwa.
Ale wszystko wskazuje na to, że do wora podatków centrum wrzuca też dochody z dywidendy z zysku i przychody ze sprzedaży majątku państwowego (a w przypadku jednostek samorządu terytorialnego przychody z dzierżawy lokali). To wszystko jest im potrzebne, by wyliczyć, że w zeszłym roku wydatki stanowiły 51 proc. PKB. Pamiętajmy, na tej podstawie centrum wylicza dzień wolności podatkowej. Kuriozalne klasyfikacje wyjaśniają w znacznej mierze rozbieżności między danymi tego stowarzyszenia, a danymi rządu i instytucji europejskich. B0 według danych Eurostatu w roku 2010 udział podatków i składek w polskim PKB stanowił 31,5 proc.

Dzień wolności podatkowej opiera się na bałamutnych wyliczeniach. Nie da się w czerwcu oszacować relacji wydatków do wielkości PKB

Spór o podatki to centralna kwestia gospodarcza i społeczna. Nie można go uniknąć. Z tego sporu nie da się usunąć aksjologicznych założeń, ale, gdy ustala się fakty, trzeba zrezygnować z ideologicznego zapału.
To nie prawda, że podatki w Polsce (jak twierdzi centrum i np. prof. Leszek Balcerowicz) są wysokie – przeczą temu wszelkie porównania międzynarodowe. Jednak z generalnie surową oceną polskiego systemu podatkowego się zgadzam. To skandaliczny system o charakterze de facto degresywnym. Emeryci i zwykli pracownicy płacą sporo, bogaci przedsiębiorcy, wysoko opłacani profesjonaliści – relatywnie bardzo mało. Trzeba to koniecznie zmienić. Byłoby to sprawiedliwe i korzystne dla gospodarki. Jednak wątpię, czy w tym dziele można liczyć na prezydenta Gwiazdowskiego.