Dzień wolności podatkowej opiera się na bałamutnych wyliczeniach. Nie da się w czerwcu oszacować relacji wydatków do wielkości PKB
Płacenie podatków to nieprzyjemna rzecz. Zwalczanie więc podatków to rzecz pociągająca. Zajmuje się tym w Polsce Centrum im. Adama Smitha, a personalnie przede wszystkim prezydent Robert Gwiazdowski i jego prawa ręka Andrzej Sadowski.
Płacenie podatków to nieprzyjemna rzecz. Zwalczanie więc podatków to rzecz pociągająca. Zajmuje się tym w Polsce Centrum im. Adama Smitha, a personalnie przede wszystkim prezydent Robert Gwiazdowski i jego prawa ręka Andrzej Sadowski.
Niestety uprawiają działalność bałamutną, rozpowszechniając padające na podatny grunt fałszywe stereotypy. Sztandarowe przedsięwzięcie centrum to ogłaszanie dnia wolności podatkowej. Kilka dni temu znowu ogłosili ten dzień, który według nich w 2012 roku przypada 21 czerwca. Oszacowali, że wydatki publiczne będą stanowić w tym roku 47 proc. PKB.
Upieram się stanowczo, że w sposób wiarygodny w pierwszych dniach czerwca w ogóle nie można oszacować współczynnika redystrybucji budżetowej – relacji dochodów lub wydatków do wielkości PKB. Nie jest zresztą jasne, czy w polu zainteresowania prezydenta i jego głównego współpracownika znajduje się relacja dochodów (dostarczanych przez podatników), czy wydatków – w stosunku do PKB. Jednak w ostatnich latach różnica między wydatkami i dochodami stanowiła kilka procent PKB. Nic nie wskazuje też na to, by centrum zaprzątało sobie głowy takim drobiazgiem, jak dochody zagraniczne (które w tym roku stanowić będą bardzo dużą kwotę). Nie jest prawdą, że państwo może wydać tylko tyle, ile zabierze obywatelom.
Bazą informacyjną oszacowania (o obliczeniu nie może być mowy) dnia wolności w czerwcu mogą być wyłącznie dane za pierwszy kwartał roku, którego ten szacunek dotyczy. Pomijając fakt, że kwartalne dane dotyczące PKB mają szacunkowy charakter, że wpływy podatkowe mają w znacznej części charakter zaliczek, trzeba przede wszystkim pamiętać, że prognoza w tym szacunku obejmuje trzy czwarte całego okresu. Jak wiadomo, nawet najbardziej znani analitycy – budując prognozy – popełniali poważne błędy. Jedyną szansę daje posiadanie szklanej kuli. Chyba jednak centrum nie znajduje się w jej posiadaniu, ale zastępuje ten przedmiot niewzruszonym ideologicznym przekonaniem, że podatki są trucizną. Gromadzenie argumentów na rzecz tej tezy wielce im ułatwia tworzenie prognoz.
Znajduje to odzwierciedlenie w postrzeganiu podatków jako danin wpadających do czarnej dziury. Także w traktowaniu jako podatków wszelkich przychodów państwa.
Centrum traktuje tak składki ubezpieczeniowe. Istotnie, przemawia za tym fakt, że są one wnoszone z mocy przymusu prawa. Ale jest też faktem, że wpływy ze składki nie są w swobodnej dyspozycji rządu. Za to od indywidualnej wysokości składki (i czasu jej wnoszenia) zależy wysokość świadczenia emerytalnego. Są z pewnością powody, by składki emerytalne zaliczyć do dochodów szeroko rozumianego państwa.
Ale wszystko wskazuje na to, że do wora podatków centrum wrzuca też dochody z dywidendy z zysku i przychody ze sprzedaży majątku państwowego (a w przypadku jednostek samorządu terytorialnego przychody z dzierżawy lokali). To wszystko jest im potrzebne, by wyliczyć, że w zeszłym roku wydatki stanowiły 51 proc. PKB. Pamiętajmy, na tej podstawie centrum wylicza dzień wolności podatkowej. Kuriozalne klasyfikacje wyjaśniają w znacznej mierze rozbieżności między danymi tego stowarzyszenia, a danymi rządu i instytucji europejskich. B0 według danych Eurostatu w roku 2010 udział podatków i składek w polskim PKB stanowił 31,5 proc.
Spór o podatki to centralna kwestia gospodarcza i społeczna. Nie można go uniknąć. Z tego sporu nie da się usunąć aksjologicznych założeń, ale, gdy ustala się fakty, trzeba zrezygnować z ideologicznego zapału.
To nie prawda, że podatki w Polsce (jak twierdzi centrum i np. prof. Leszek Balcerowicz) są wysokie – przeczą temu wszelkie porównania międzynarodowe. Jednak z generalnie surową oceną polskiego systemu podatkowego się zgadzam. To skandaliczny system o charakterze de facto degresywnym. Emeryci i zwykli pracownicy płacą sporo, bogaci przedsiębiorcy, wysoko opłacani profesjonaliści – relatywnie bardzo mało. Trzeba to koniecznie zmienić. Byłoby to sprawiedliwe i korzystne dla gospodarki. Jednak wątpię, czy w tym dziele można liczyć na prezydenta Gwiazdowskiego.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama