Nowa jednolita danina ma pogodzić dwa sprzeczne ze sobą cele: pracodawca mniej zapłaci za pracę, a pracownicy dostaną wyższe pensje. To jeden z głównych impulsów do wprowadzenia jednolitego podatku łączącego obecne składki na NFZ, ZUS i PIT, nad czym pod nadzorem ministra Henryka Kowalczyka w kancelarii premiera pracuje zespół ekspertów. Chcą go osiągnąć, zmieniając strukturę klina podatkowego.
Klin to różnica między łącznym kosztem zatrudnienia kogoś a wypłatą, jaką ten ktoś dostaje do kieszeni. W Polsce mamy wyjątkowo niekorzystną jego strukturę. Ponad 80 proc. to składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne. PIT to ledwie 20 proc. klina. Stawki składek są liniowe, niezależne od dochodu, a progresja w PIT minimalna (ponad 90 proc. podatników płaci podatek według niższej 18-proc. stawki). Duży klin w przypadku nisko płatnej pracy to bardzo skuteczny „wypychacz” pracowników do szarej strefy oraz pożywka dla stosowania umów śmieciowych, zwłaszcza w przypadku tych, którzy dopiero wchodzą na rynek pracy. Jako problem wskazuje to raport, do którego dotarł DGP, „Jak naprawić klin podatkowy”, który specjalnie dla ZUS opracował Piotr Arak z Polityki Insight.
Nowy podatek ma połączyć PIT i składki. I to jest dobra okazja, by popracować nad klinem – uznali eksperci KPRM. Nie ma sensu skupiać się nad dodawaniem kolejnych stawek PIT, bo osiągnięty efekt będzie znikomy ze względu na jego mały udział w klinie. Lepiej wyraźnie uzależnić ubezpieczeniową część od wielkości dochodów.
– Progresja jest potrzebna, jeśli chcemy osiągnąć wzrost. Wysoki klin dla osób wchodzących na rynek pracy przy niskich dochodach działa zaporowo. Zmiany w PIT nic nie dadzą, bo nawet przy dużej kwocie wolnej i tak trzeba odprowadzić do systemu 35 proc. wynagrodzenia brutto jako składki na ubezpieczenia społeczne – mówi Paweł Wojciechowski, główny ekonomista ZUS, który kieruje zespołem ekspertów w sprawie podatku.
Dla najmniej zarabiających składka zostałaby radykalnie obniżona. W jednym z wariantów mowa jest o około 10-proc. składce. Efektem byłby wzrost płac netto i jednoczesny spadek kosztów zatrudnienia ze względu na zmniejszający się klin. Żeby zachować neutralność budżetową i nie krzywdzić najmniej zarabiających niskimi emeryturami w przyszłości, budżet dopłacałby do ubezpieczeń dla najuboższych, a najbogatszym zwiększono by obciążenia. Choćby likwidując tzw. 30-krotność – czyli zasadę, że po osiągnięciu w ciągu roku dochodu w wysokości 30-krotności średniego wynagrodzenia od kolejnych pensji nie odprowadza się składek na ubezpieczenie.
Wyższe zatrudnienie, mniejsza szara strefa, niższe koszty poboru należności to potencjalne korzyści z wprowadzenia połączonej daniny.
Problemem polskiego klina podatkowego w porównaniu z krajami OECD jest jego małe zróżnicowanie: najniższe i najwyższe stawki są zupełnie inaczej rozłożone. Jak wskazuje raport Polityki Insight dla ZUS, osoby samotne zarabiające dwie trzecie średniej krajowej mają klin na poziomie 34,8 proc., a zarabiające o dwie trzecie więcej niż średnia krajowa – 36,2 proc., czyli różnica wynosi 1,5 proc., podczas gdy np. w USA to ponad 6 proc. Co więcej, klin podatkowy dla osób o najwyższych dochodach należy do najniższych w OECD. Odwrotnie jest z pracownikami o najniższych dochodach: tu Polska należy do krajów, w których to obciążenie jest wysokie. Co więcej, często pojawia się degresja, czyli osoby o wysokich zarobkach płacą relatywnie niższe
podatki niż zarabiający najmniej. Stąd pomysł, by zwiększyć progresję i różnicę między minimalną a maksymalną stawką podatku.
Jakie nowe stawki minimalne?
Po pierwsze należy pamiętać, by wszelkie rozwiązania nowego systemu odnosić do dzisiejszych łącznych obciążeń na ZUS, NFZ i PIT, a nie jedynie do podatku dochodowego. Łączny podatek dla osoby zaczynającej pracę i zarabiającej pensję minimalną wynosi ponad 30 proc. W grę wchodzą dwa rozwiązania dotyczące najniższych stawek podatku. Pierwsze zakłada, że zarabiający najmniej płaciliby co najmniej 19,52 proc. nowej daniny, czyli tyle, ile wynosi obecnie składka emerytalna. Od razu odkładaliby na emeryturę, natomiast reszta składek, jak rentowa i zdrowotna, byłaby finansowana na zasadzie solidaryzmu społecznego przez resztę podatników. Klin podatkowy spadłby o ponad jedną trzecią. Drugi wariant przewiduje, że najniższa stawka daniny byłaby jeszcze niższa (poniżej 10 proc.). W takim przypadku składka emerytalna osób najmniej zarabiających byłaby w części finansowana przez pozostałych.
Konstrukcja ma także dwa warianty. Pierwszy to duża liczba stawek podatkowych, minimum pięć. Zaczynałby się od stawek minimalnych, natomiast maksymalna stawka byłaby w okolicach dzisiejszej najwyższej – ok. 40 proc. Do tego mogłyby zostać włączone obecne rozwiązania, takie jak wspólne rozliczenie małżonków czy ulgi na dzieci oraz degresywna kwota wolna. – Reforma powinna działać na rzecz wzrostu legalnego zatrudnienia, do tego celu można dodać dodatkowe elementy dotyczące polityki prorodzinnej czy kwoty wolnej – zauważa Paweł Wojciechowski.
Klin podatkowy w zależności od formy zatrudnienia w 2015 r. dla przykładowych wynagrodzeń
/
Dziennik Gazeta Prawna
Drugi pomysł to płynna progresja także zaczynająca się od stawki minimalnej, a kończąca w okolicach 40 proc. Rozwiązanie to polega na wyznaczeniu jednej stawki daniny, od której odliczana byłaby kwota będąca pochodną kwoty wolnej i liczby osób w rodzinie. Wówczas podatek jest praktycznie inny dla każdego podatnika i zależy zarówno od jego dochodu, jak i liczby osób w rodzinie.
Nowa podatkoskładka oznacza, że prawdopodobny jest koniec trzydziestokrotności, czyli obecnej zasady, że ubezpieczony przestaje płacić składkę na ZUS, jeśli w ciągu roku odprowadził ją do wysokości 30 przeciętych pensji. I równie prawdopodobny koniec liniowego rozliczenia działalności gospodarczej. – Reforma klina ma być neutralna dla budżetu państwa, takie jest założenie – zastrzega Paweł Wojciechowski. Czyli nowa danina powinna przynieść łącznie tyle, ile dziś składki na NFZ, ZUS i podatek PIT, czyli w okolicach 300 mld zł. Oznacza to, że koszt wprowadzenia niższych stawek dla najmniej zarabiających finansowaliby ci, którzy dziś zarabiają bardzo dobrze.
Stworzenie jednej instytucji pobierającej podatki mogłoby przynieść oszczędności. Jak wynika z danych OECD, pobór podatków bez składek na ubezpieczenie społeczne w 2013 r. w Polsce kosztował 1,6 proc. wpływów podatkowych. Drożej jest tylko w Japonii (1,74 proc. wpływów). Na drugim biegunie jest Szwajcaria, gdzie wystarcza na ten cel 0,29 proc. wpływów netto. Sporo mniej urzędnicy skarbowi kosztują w Czechach – 1,31 proc., czy na Węgrzech – 1,15 proc. Druga korzyść to fakt, że zwiększenie zatrudnienia, co ma być celem wprowadzenia nowego rozwiązania, może oznaczać wyższe wpływy z nowej daniny.
Nowe rozwiązanie na pewno nie wjedzie w życie szybko. – Jesteśmy na wczesnym etapie prac nad tą koncepcją, Dziś pracuje nad nią grono ekspertów. Ostateczne decyzje będą podejmowane przez Radę Minstrów – wyjaśnia Paweł Wojciechowski.
W miarę konkretna propozycja ma być gotowa po wakacjach. Jej wprowadzenie potrwa dwa lata, choćby z powodu konieczności przygotowania urzędników do poboru nowej daniny, wprowadzenia zmian w systemach informatycznych i instytucjach.