Ze zbyciem lokum, które było współwłasnością zmarłego małżonka, należy odczekać pięć lat od jego śmierci albo skorzystać z istniejących preferencji. Inaczej trzeba zapłacić podatek dochodowy. To odpowiedź resortu finansów na wystąpienie rzecznika praw obywatelskich (nr RPO/724484/13/V/620.1 RZ.).
RPO ujął się za wdowcami sprzedającymi lokale, w których od lat mieszkali z małżonkiem. Zarzucił organom podatkowym, że niewłaściwie rozumieją pojęcie „nabycie”. Chodzi o to, że podatku nie trzeba odprowadzać, jeżeli sprzedaż lokalu nastąpiła po upływie pięciu lat od końca roku, w którym doszło do jego nabycia. Gdy mąż lub żona umiera, fiskus liczy ten okres – w stosunku do części nieruchomości nabytej w drodze dziedziczenia – od momentu śmierci małżonka. Zdaniem RPO powinien natomiast liczyć od daty zakupu mieszkania. Rzecznik powołał się na wyrok NSA (sygn. akt II FSK 1101/10). Podkreśla, że w czasie trwania małżeństwa nieruchomość jest własnością wspólną (bezudziałową).
Jednak resort odpowiada, że ten stan zmienia się po śmierci małżonka. Wówczas majątek objęty wspólnością ustawową przekształca się we wspólność w częściach ułamkowych (po połowie). Ponadto dziedziczeniu podlega udział zmarłego, a prawo do spadku przysługuje nie tylko małżonkowi, lecz także np. też dzieciom.
MF przypomina o tym, że są możliwości zwolnienia z podatku, nawet jeżeli nie minęło pięć lat od nabycia części nieruchomości po zmarłym. Po pierwsze, jeśli jej odziedziczenie nastąpiło w 2007 lub 2008 r., można skorzystać z ulgi meldunkowej. Warunkiem jest, aby sprzedający był przed zbyciem zameldowany w tym mieszkaniu na pobyt stały minimum przez 12 miesięcy. Po drugie, jeżeli nabycie nastąpiło po 1 stycznia 2009 r., można uniknąć PIT, gdy przychód ze sprzedaży w ciągu dwóch lat (od końca roku, w którym doszło do zbycia) przeznaczy się na własne cele mieszkaniowe, np. zakup nowego domu.
Ministerstwo odnosi się też do poruszonego przez RPO problemu osób starszych, które po śmierci małżonka decydują się na zbycie nieruchomości z powodów finansowych, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji podatkowych. Przypomina, że w trudnych sytuacjach życiowych naczelnik urzędu skarbowego na wniosek podatnika (kierując się jego ważnym interesem) może np. rozłożyć zobowiązanie podatkowe (lub zaległość) na raty, a nawet ją umorzyć.