Złośliwy mógłby określić to tak: bliżej nam do wścibstwa niż do powszechnej otwartości. Ktoś bardziej wyrozumiały skonstatuje tylko z politowaniem: typowe ludzkie przywary.



Faktem jest, że projekt zakładający publikowanie informacji o udzielonych umorzeniach i odroczeniach podatkowych budzi zdecydowanie więcej krytyki niż nowelizacja, która od 1 stycznia 2018 r. zakłada publikowanie danych o największych podatnikach, osiągających ponad 50 mln euro przychodów.
Prawdę mówiąc, o wiele więcej zrozumiem z przekazu, że dyrektor skarbówki lub wójt umorzyli firmie zaległość podatkową na 100 tys. zł, niż z informacji, ile kosztów dana firma odliczyła od przychodów. Może po prostu daleko mi do tych, którzy rzucą tylko okiem na pozycję „rozliczenia międzyokresowe” w pasywach bilansu i od razu wiedzą, ile firma osiągnęła korzyści i w jakim czasie. Przypuszczam jednak, że prawda jest całkiem inna i że gdyby spytać przeciętną osobę, co kryje się pod bilansowym pojęciem „podatku odroczonego”, najbardziej prawdopodobna byłaby odpowiedź, że to taka danina, której zapłatę odroczył urzędnik.
Mimo stosunkowo niewielkiej wiedzy o finansach firm usilnie chcemy mieć wgląd w rachunkowość podatkową największych podmiotów. A jednocześnie sprzeciw, nie całkiem dla mnie zrozumiały, budzi pomysł publikowania informacji o umorzeniach, odroczeniach i rozłożeniach na raty. Może jedną z przyczyn jest to, że projekt nie zakłada żadnego limitu ujawnianej preferencji? Teoretycznie więc pozwala na publikowanie informacji o znikomych ulgach.
Sądzę jednak, że powód jest całkiem inny. Wyłania się z historii sądowych sporów. Weźmy przykład burmistrza, który kilkakrotnie odmawiał podania nazw przedsiębiorców (podatników), którym udzielił ulg w podatkach, umorzył zaległości podatkowe albo odroczył termin ich zapłaty (pytający żądał podania nazw beneficjentów w trybie dostępu do informacji publicznej).
Burmistrz dwukrotnie przegrywał w wojewódzkim sądzie administracyjnym, a mimo to wciąż nie ujawniał żądanych informacji. Powoływał się na tajemnicę skarbową, której – jak twierdził – musi przestrzegać, mimo że przepisy w tym zakresie stanowią co innego. W końcu, przyparty do muru, zdradził, że ulg na łączną kwotę ponad 287 tys. zł udzielił jednej i tej samej firmie. Jej również umorzył prawie 12,5 tys. zł, a termin zapłaty kolejnych prawie 53 tys. zł odroczył.