- Myślimy o czymś w rodzaju podatku wyrównawczego. Rozważamy też inną koncepcję – tzw. diverted profit tax. Niektórzy nazywają go w uproszczeniu podatkiem od przychodów wyprowadzanych za granicę - mówi w wywiadzie dla DGP Filip Świtała, dyrektor departamentu systemu podatkowego w MF.
Filip Świtała, dyrektor departamentu systemu podatkowego w MF / Dziennik Gazeta Prawna
Coraz głośniej jest o tym, że internetowi giganci tacy jak np. Facebook, Amazon czy Google nie płacą podatku dochodowego w krajach, gdzie osiągają dochody. Unia Europejska i OECD chcą temu przeciwdziałać, ale na efekty ich prac zapewne jeszcze poczekamy. Czy polski fiskus chce ściągnąć daninę od takich firm i jaki ma na to pomysł?
Oczywiście, że chcemy ściągnąć ten podatek do Polski. Jednak będziemy podejmować działania przemyślane. Jeśli satysfakcjonujące nas zmiany nie zostaną przyjęte przez UE lub OECD w odpowiednim czasie, to nie wykluczamy przyjęcia własnych, krajowych rozwiązań, w tym także równolegle do tego, co zostanie zaproponowane na forum międzynarodowym. Sądzę, że stanie się to w perspektywie roku od tej rozmowy. Nie możemy sobie jednak pozwolić na to, aby czekać z działaniem zbyt długo. Chcemy zapewnić równą konkurencję podatkową firm krajowych i międzynarodowych z sektora gospodarki cyfrowej.
Co więc miałoby się zmienić?
W tym celu zakładamy dwa sposoby działania. Po pierwsze, już teraz urzędnicy Krajowej Administracji Skarbowej prowadzą czynności operacyjne. Efekty ich działań będą uzupełniane przez zmianę przepisów i umów o unikaniu podwójnego opodatkowania. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Za pośrednictwem strony internetowej umieszczonej na serwerze zlokalizowanym, np. gdzieś na wysepkach Oceanu Spokojnego, firma (której kwatera główna jest w jeszcze innym kraju) oferuje produkty do sprzedaży w Polsce. Wymaga to w naszym kraju pewnych działań, związanych np. z zatrudnieniem sprzedawców, szkoleniem personelu, obsługą reklamacji, dystrybucji itp. Firma działa więc w Polsce i tu powinien być opodatkowany jej dochód.
W jakim kierunku miałaby pójść zmiana przepisów?
Myślimy o czymś w rodzaju podatku wyrównawczego (tzw. equalization levy). Pomysł nałożenia takiej daniny upubliczniono w połowie września br. na forum europejskich ministrów finansów. Z samej definicji podatek wyrównawczy miałby zrównać fiskalną sytuację koncernów zagranicznych i firm krajowych. Mogłoby to być coś na kształt rozwiązań, które funkcjonują już w Indiach. Tam podatek wyrównawczy płacą firmy nieposiadające stałego zakładu w Indiach, a świadczące niektóre usługi (głównie reklamę internetową) na rzecz hinduskich przedsiębiorców. Jest to coś w rodzaju podatku u źródła. W Indiach jest on potrącany od przychodów według stawki 6 proc. Prace nad podatkiem wyrównawczym trwają też na Węgrzech. To jedna z koncepcji, którą rozważamy, podobnie jak największe kraje Unii Europejskiej. Nie chcemy jednak zbyt długo czekać na decyzje w UE. Natomiast wszelkie spekulacje co do jego przyszłego kształtu są obecnie trochę przedwczesne.
Czy macie na oku także firmy działające w ramach ekonomii współdzielenia? Chodzi o koncerny, które dzięki internetowym aplikacjom kojarzą np. wynajmujących z najemcami (np. Airbnb) czy pasażerów z kierowcami (np. Uber). Na świecie trwają obecnie kontrole ich rozliczeń, a ich efektem są dopłaty zaległych danin idące w miliony.
Tak, uważamy, że uczciwa konkurencja podatkowa dotyczy także takich firm, działających w ramach ekonomii współdzielenia.
Dwa lata temu wiceminister finansów, odpowiadając na interpelację poselską, sugerował, że prawidłowo rozliczają się one w Polsce z podatku.
Firmy, o których mowa, prowadzą dość rozległą działalność w naszym kraju, o czym świadczą rekrutacje, szkolenia dla zatrudnionych, wiążące instrukcje dla swojego personelu. Jeśli współpracownik (choć osobiście mam wątpliwości, czy tak go można określać) jest rekrutowany, szkolony i wykonuje instrukcje firmy, to trudno uznać, że firma nie działa w Polsce. Przeciwnie, działa tu i tu powinna rozliczać podatki.
Czy firmy te miałyby płacić w Polsce wspomniany przez pana podatek wyrównawczy?
To tylko jedna z koncepcji. Rozważamy też inną – tzw. diverted profit tax. Niektórzy nazywają go w uproszczeniu podatkiem od przychodów wyprowadzanych za granicę. Obowiązuje on w Wielkiej Brytanii i Australii. Jest to w istocie rzeczy dość rozbudowana i specyficzna (kierunkowa) klauzula antyabuzywna. Co więcej, nie jest ona zapisana tylko w jednym przepisie. W Wielkiej Brytanii diverted profit tax jest wymierzony w fikcyjne schematy, których celem jest wyprowadzanie dochodu poza ten kraj. Od końca 2015 r., jeśli brytyjski fiskus stwierdzi, że dana firma kieruje się takim właśnie celem, może nałożyć 25-proc. podatek, a więc wyższy niż brytyjski CIT (który wynosi 20 proc.). W konsekwencji grupy kapitałowe działające w Wielkiej Brytanii otrzymały nowy impuls, by informować fiskusa o transakcjach stwarzających największe ryzyko finansowe. W Australii działa to podobnie, ale tam stawka wynosi aż 40 proc. Gdyby więc diverted profit tax wszedł w życie w naszym kraju, to mielibyśmy dobry instrument do ściągania podatku od firm tu działających i tu uzyskujących dochody (nawet jeśli same twierdzą inaczej). Wykorzystamy w tym celu przepisy o cenach transferowych i o zakładzie w rozumieniu umów o unikaniu podwójnego opodatkowania.
Co jeśli dana firma działa w Polsce, ale nie ma tu ani sprzedawców, ani obsługi reklamacyjnej? Możemy jedynie kupić jej produkt za pomocą strony internetowej.
Dla takich przypadków również przewidujemy podatek wyrównawczy albo diverted profit tax. Rozważamy też inne rozwiązania, ale są one dopiero w sferze koncepcyjnej i nie chciałbym jeszcze zdradzać ich szczegółów.
Wróćmy do przykładu firm, które – jak powiedział pan wcześniej – mają w Polsce sprzedawców, obsługę reklamacyjną itp., ale nie mają tu siedziby ani miejsca zarządu. Czy w takim wypadku w ogóle potrzebne są nowe przepisy? Już dziś można by przecież stwierdzić, że firmy te posiadają stałą placówkę i z tego powodu powinny płacić podatek w naszym kraju.
Oczywiście ma pan rację i będziemy badać takie sytuacje. Można się spierać, czy nie mamy tu do czynienia np. z niezależnym agentem danej firmy, co wykluczałoby zastosowanie przepisów o „zakładzie” w rozumieniu umów o unikaniu podwójnego opodatkowania. W takim wypadku ewentualne ściągnięcie podatku byłoby mocno utrudnione. Przyjęcie nowego rozwiązania ucięłoby takie dyskusje.
Może pomocna byłaby koncepcja wirtualnego zakładu? Słyszałem, że chcecie jej wprowadzenia m.in. do unijnego prawa. Na czym miałoby to polegać?
Podobne rozwiązanie stosowane jest już w Izraelu. W praktyce wygląda to tak, że tamtejszy fiskus uznaje, że firma wykorzystująca stronę internetową, dostępną w Izraelu, opisaną językiem przystępnym dla tamtejszych konsumentów, posiada tam wirtualny zakład i tam powinna rozliczyć się z dochodu. Rozważamy wprowadzenie podobnego rozwiązania w Polsce. W tym kierunku idą też prace w Komisji Europejskiej i w OECD.
Czy aby wprowadzić do umów międzynarodowych pojęcie wirtualnego zakładu, potrzebna jest konwencja wielostronna, taka jak ratyfikowana w czerwcu br. konwencja MLI, przyjęta przez kraje OECD?
Nie można tego wykluczyć. Nie wykluczamy jednak, że zapisy dotyczące wirtualnego zakładu uda nam się wprowadzić drogą renegocjowania umów o unikaniu podwójnego opodatkowania. Mamy już partnerów, którzy się zgodzili na takie zmiany.
Kto taki?
Zbyt wcześnie, aby o tym mówić publicznie. Zapewniam jednak, że są wśród nich kraje europejskie. Naszym priorytetem jest renegocjowanie umów z państwami, z którymi mamy duże obroty handlowe, a zarazem ciągle łączą nas stare umowy, podpisane np. w latach 70. ubiegłego wieku. Na zmiany w tym zakresie możemy liczyć bardzo szybko.