Nie wnikając zbytnio w debatę nad znaczeniem przemówienia ministra Sikorskiego dla zachowania lub utraty przez Polskę suwerenności politycznej w relacjach z Niemcami, nie sposób nie zauważyć, że wygłoszone w tym przemówieniu tezy mają dużo głębszy sens, niż to się próbuje przedstawiać w dość płytkiej debacie politycznej.
Z przemówienia tego wynika jedynie tyle, że Polska pogodziła się już z utratą suwerenności na tych polach, na których i tak utraciliśmy ją, przystępując do UE. Pora pogodzić się z faktami.
Dziś dużo ważniejsze jest nie to, czy działamy w Europie federalnej, czy luźnym stowarzyszeniu państw narodowych, ale o gdzie i jak dużą w ramach tej struktury utrzymamy władzę gospodarczą. To, że nie uda się jej utrzymać w obszarze nadzoru nad polityką fiskalną w obszarze budżetowej dyscypliny, jest już faktem. Nie oznacza to jednak, że musimy oddać władzę nad budżetem w całości w ręce sfederalizowanej Europy.
Dlatego trzeba bronić swej suwerenności tam, gdzie w ramach unijnych struktur mamy i musimy zachować prawo do podejmowania własnych decyzji. Nie bez powodu, gdy mowa była o tym, że niektóre prerogatywy na zawsze powinny pozostać w gestii członków Wspólnoty, obok takich kwestii jak tożsamość narodowa, religia i styl życia, pojawiły się stawki podatków dochodowych i VAT. Chodzi nie tylko o to, by zachować kontrolę nad tym, jak głęboko będą drenowane portfele obywateli. Troska o ten drobiazg jest daleko wśród priorytetów politycznych. Chodzi o to, że kto ma władzę nad podatkami, ma w ręku narzędzie uprawiania realnej polityki. Jak długo nie utracimy suwerenności podatkowej, tak długo żaden federalizm nie grozi nam utratą niepodległości.