Rozmowa z Robertem Krzakiem, wiceprezesem Forum Polskiego Handlu oraz sieci marketów Piotr i Paweł.
Jak ocenia pan rządowe konsultacje w sprawie podatku handlowego?
Dobrze się stało, że są prowadzone. Najpierw mieliśmy spotkanie w ramach poselskiego zespołu do spraw wspierania przedsiębiorczości i patriotyzmu gospodarczego, a w piątek spotkaliśmy się z przedstawicielami rządu – premier Szydło, wicepremierem Morawieckim, ministrem Szałamachą, ministrem Kowalczykiem, posłem Abramowiczem i 140 osobami ze środowisk handlowych. Dyskutowaliśmy już nie o tym, czy podatek ma być, czy nie, bo sprawa jest przesądzona, a o formule jego rozliczania. I o tym, jakie kryteria w naszej opinii powinny być wzięte pod uwagę.
Nie powierzchnia, a obrót?
Tak.
I podatek progresywny, wzrastający w miarę rosnących obrotów?
Tak. Jeśli chodzi o odejście od kryterium powierzchni, wydaje się, że jest to temat załatwiony. Minister Kowalczyk, odpowiedzialny za ten projekt, złożył oświadczenie, że rząd przygotowuje się do odejścia od tego kryterium. Natomiast my oczekiwalibyśmy podatku progresywnego.
Ale to przesądzone nie jest?
Była taka dyskusja, ale nie padło jednoznaczne oświadczenie.
O jakiej progresji możemy mówić?
Jest kilka organizacji, które proponują różne stawki. Nasza, czyli Forum Polskiego Handlu, w ramach zespołu roboczego działającego przy zespole parlamentarnym ds. wspierania przedsiębiorczości i patriotyzmu gospodarczego oferuje siedem progów. Najniższy to 0,01 proc., przy przychodzie rocznym do 12 mln zł. Najwyższy to 4 proc., liczony dopiero od nadwyżki powyżej 10 mld zł.
Jesteście w gronie największych radykałów, jeśli chodzi o progresję?
Nie wiadomo, czy ktokolwiek zapłaci 4 proc. Projekt Polskiej Izby Handlu i Dystrybucji, organizacji zrzeszającej sieci międzynarodowe, operuje mniejszą stawką, choć także progresywną. Najwyższą stawkę zakłada na poziomie 0,7 proc., a najniższą na 0,5 proc.
Czy siedem stawek to nie jest otwarcie drogi do nieszczelności podatku?
To propozycja. Myślę, że nie skończy się na siedmiu stawkach, a trzech, może czterech.
Co zrobić, by ten podatek był szczelny i przejrzysty?
Jest wiele sposobów na ominięcie każdego rodzaju podatku i jeszcze nie było takiego państwa, które by wszystkie podatki ściągnęło. Istotą działalności koncernów międzynarodowych, bo przeważnie o nich rozmawiamy, jest optymalizacja podatkowa. Żadna ustawa tego nie zatrzyma. Koncerny nadal będą próbowały optymalizować podatki, i to nie tylko w Polsce. Mówiąc, że podatek będzie powszechny, chcemy, by objął wszystkich, łącznie z internetem. Wartość handlu internetowego bardzo szybko rośnie i nie jest to formuła, którą podatek powinien ominąć.
Nie widzi pan różnic między handlem internetowym a tradycyjnym, np. w postaci praw, które dużo bardziej rygorystycznie wiążą dostawców internetowych?
Oczywiście, że widzę, ale widzę też bardzo dużą różnicę w pozycjach kosztowych. W handlu internetowym wystarczy mieć jeden dobrze zorganizowany magazyn.
Jak według pana ten podatek zmieni kształt polskiego rynku detalicznego? To rynek, który sam z siebie się zmienia. Które tendencje zostaną wzmocnione, a które zahamowane?
To zależy od wysokości procentowej podatku. Przy wysokim procencie wpływ na rynek będzie znacznie większy. Rentowność handlu stacjonarnego to około 1 proc. Wiem, że część konsumentów nie chce w to wierzyć, ale tak jest. W momencie, gdyby był podatek liniowy, więksi gracze, mający większą siłę zakupową, kupią jeszcze taniej i przerzucą część podatku na dostawców.
Na dostawców czy klientów?
Na początku na dostawców. Na klientów nikt nie będzie chciał tego przerzucić. Jest teoria, że przy tak mocnej konkurencji to się nie odbije na klientach.
To jest prawdziwa teoria?
W żywnościowym handlu detalicznym jest dwóch–trzech operatorów wyznaczających ceny, a reszta się do tego dostosowuje. Ci najwięksi są w stanie kontrolować ceny. Z różnych powodów. Przede wszystkim ze względu na koncepty marki własnej i bardzo dużą siłę zakupową. Nie tylko krajową, ale i międzynarodową. Natomiast polskie przedsiębiorstwa, które walczą i próbują bronić swojej pozycji, są w trudniejszej sytuacji. Trudno więc będzie wyrównać szanse. Pięć największych przedsiębiorstw detalicznych kontroluje 50 proc. rynku, a największe przedsiębiorstwo spożywczego handlu detalicznego działające w Polsce jest 20 razy większe od największego rodzimego podmiotu. To obrazuje, że nie ma możliwości wyrównania szans. Można za to stworzyć lepszą obronę polskich przedsiębiorstw.
Nie boi się pan, że taka formuła natrafi na opór Komisji Europejskiej? Na Węgrzech podobna progresja wymierzona w zagraniczne sklepy została oprotestowana i negatywnie oceniona przez Trybunał Sprawiedliwości UE.
Zasady podatku węgierskiego były inne i nawet potoczna nazwa „anty-TESCO” na to wskazywała. Poza tym ja nie widzę tego w kategorii my i oni. W 1989 r. był naturalny głód społeczeństwa do szybkiego znalezienia się w świecie, gdzie jest nowoczesny handel. W Polsce miała miejsce największa liczba transgranicznych inwestycji w handlu detalicznym. W żadnym innym kraju nie weszło na rynek tyle przedsiębiorstw zagranicznych. Owe przedsiębiorstwa zmieniły dla klientów obraz handlu, odpowiadając na głód nowoczesnych sklepów.
Czy macie państwo nadzieję, że wspomniane 500 zł, które zasili portfele polskich rodziców, spowoduje wzrost obrotów sieci handlowych?
Oczywiście, że mamy taką nadzieję. I to nie jest tak, że sklepy podniosą ceny, zapłacą podatek, oddadzą go społeczeństwu, a społeczeństwo z powrotem przyniesie go do sklepu. Myślę, że będzie jakiś pozytywny impuls popytowy, ale trudno ocenić, jak to dokładnie będzie wyglądało.