Myślę, że nie tylko ja przyjęłam z ulgą informację o planowanej nowelizacji ustawy o VAT, a nie zastąpieniu jej całkiem nowym aktem prawnym. Nie dość, że przygotowany przed wyborami parlamentarnymi projekt (opublikowany na stronach Prawa i Sprawiedliwości) był nad wyraz obszerny (441 artykułów), to wprowadzał tak rewolucyjne zmiany, że w zasadzie księgowi potrzebowaliby minimum pół roku, żeby nauczyć się VAT na nowo.
Przede wszystkim musieliby zacząć od przyswojenia sobie nowych, absurdalnie brzmiących dla ucha pojęć, takich jak „podatnik podatku” (art. 2 i inne) czy „czynności rodzące podatek” (art. 275). Trzeba byłoby też zrozumieć, dlaczego podatkiem naliczonym ma być nagle podatek należny (art. 273), a nie – jak do tej pory – ten, który wynika z otrzymanych faktur i innych dokumentów (podatek należny zaś tylko w sytuacjach, gdy – na zasadzie wyjątku – płaci go nabywca i usługobiorca, a nie dostawca i usługodawca).
Nie miały to być zmiany wyłącznie semantyczne. Zapewne niosłyby za sobą skutki fiskalne, o których przeciętny księgowy przekonałby się dopiero przy pierwszej kontroli kwestionującej prawo do odliczenia VAT.