Z inicjatywy obywateli – choćby pod odpowiednim wnioskiem podpisały się miliony osób – nie można przeprowadzić referendum w sprawie wydatków i dochodów państwa, w szczególności podatków i innych danin publicznych.
Zabrania tego prawo. Ustawodawca nam nie ufa. Obawia się zapewne, że nie zważając na konsekwencje chcielibyśmy natychmiast obniżyć (zlikwidować?) PIT i VAT albo że do głowy przyszedłby nam inny głupi pomysł, np. potrojenie budżetu NFZ. Obywatele mogą za to legalnie domagać się, by w taki sposób rozstrzygano wiele innych spraw – np. czy należy zlikwidować gimnazja i wrócić od ośmioletnich podstawówek – jednak, jak uczy doświadczenie, bez gwarancji, że parlament ich wysłucha i zgodzi się zarządzić ogólnokrajowe głosowanie. Liczba podpisów i w tym wypadku nie ma, niestety, żadnego znaczenia. W rezultacie od 2003 r., kiedy wypowiadaliśmy się w sprawie przystąpienia do UE, referendów u nas nie było, z wyjątkiem lokalnych. Do Szwajcarii nam bardzo daleko. Jednak klimat polityczny dla takiej formy wyrażania opinii nagle się zmienił – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W efekcie prezydent zapowiedział już referendum w trzech sprawach. Jedną z nich będą podatki. Nie, nie chodzi o to, czy jesteśmy za ich obniżeniem, ani też czy przepisy podatkowe należy natychmiast uprościć. Jednakże będzie to również pytanie retoryczne – czy należy wprowadzić zasadę, zgodnie z którą wątpliwości dotyczące wykładni przepisów powinny być rozstrzygane na korzyść podatnika (ktoś odpowie, że nie?). Ponieważ, jak już pisałem, nie udało się jej szybko przeforsować na drodze ustawodawczej (rząd i koalicja nie pomogły), prezydent stracił cierpliwość – ku czemu miał też przecież inne powody. A ponieważ słowo się rzekło w gorącej atmosferze, kobyłka natychmiast u płotu: projekt postanowienia o zarządzeniu referendum jest już w Senacie. Pozytywny rezultat głosowania i wynikająca z niego obowiązkowa nowelizacja ordynacji albo – co bardzo prawdopodobne – wcześniejsza jej zmiana (odpowiedni projekt cały czas jest w Sejmie, a rząd – także jak za dotknięciem magicznej różdżki – zaczął ciepło o nim mówić) nie muszą oznaczać takich zmian w praktyce, jakich się spodziewamy. Upierałbym się, że urzędnicy najczęściej nie mają wątpliwości, stąd ich upór w podtrzymywaniu także ewidentnie błędnych decyzji. A sądy już powinny rozstrzygać wątpliwości na korzyść podatników – w imię sprawiedliwości. Jednak tak czy inaczej odpowiedni, mądrze sformułowany zapis w ustawie podatnikom na pewno nie zaszkodzi. A że sami sobie nie są w stanie pomóc (nie poprzez inicjatywę referendalną), dobrze więc, że od czasu do czasu pomagają im ... wybory.