Komentarz tygodnia
Długa nieobecność w pracy jednego urzędnika, np. z powodu urlopu macierzyńskiego czy zwolnienia lekarskiego, służy innym urzędnikom. Pieniądze, których pracodawca (urząd) dzięki temu nie wydał, zostają w jego dyspozycji, nie wracają do budżetu państwa i mogą być przeznaczone na nagrody. To kontrowersyjne rozwiązanie. Ale żeby nie było, że rację ma tylko jedna strona – niektórzy eksperci i wszyscy ci, którzy woleliby, aby fiskus zaoszczędził – oddajmy głos drugiej. To głos urzędniczki skarbowej. Przypomina w liście do nas, że od 2008 r. ta grupa zawodowa nie otrzymuje podwyżek; jej wynagrodzenia nie są nawet waloryzowane. „Pracuję ponad 30 lat, mam wyższe wykształcenie ekonomiczne, skończyłam studium dla doradców podatkowych, mam porządną wiedzę w zakresie podatków majątkowych i podatku dochodowego. Zarabiam 3085,11 zł brutto, a w tej kwocie zawiera się również wysługa lat”. Jej koleżanka – 10 lat stażu, wyższe wykształcenie prawnicze, pensja podobna.
Niedawno pisaliśmy o dochodach sędziów. Ci z najniższej instancji, czyli sądów rejonowych, zarabiają średnio ponad 10 tys. zł brutto. Korzystny mechanizm wynagradzania mają zapisany w ustawie. W Warszawie na brak pracy nie narzekają, w wielu miejscach nie narzekają na jej nadmiar. Mają też dłuższe urlopy, przywileje emerytalne i, co ważne w niepewnych czasach, poczucie, że przysługuje im coś na kształt gwarancji zatrudnienia w związku z charakterem pełnionej przez nich służby (właśnie – służby). Potrzebujemy dobrych sędziów. Dobrym sędziom należy odpowiednio płacić, najlepiej stosownie do umiejętności i efektów pracy, a nie samego statusu. Czy z urzędnikami jest inaczej?
Czytelniczka mogłaby zostać doradcą podatkowym, księgową itd., w swoim czasie może też sędzią, ale – jak przyznaje – całą karierę wiązała ze skarbowością. Właśnie takich pracowników fiskus potrzebuje. Jej koleżanka miałaby nie mniej możliwości, ale jeszcze niedawno były czasy, gdy do lukratywnych profesji prawniczych trudno było się – cytuję – dopchać, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach. Niektóre zawody były sprywatyzowane przez wadliwie, mówiąc eufemistycznie, działające korporacje. Poza wszystkim – nie życzmy sobie, by każdy zdolny ekonomista lub prawnik wybierał działalność gospodarczą, wolne zawody lub karierę biznesową. Zdolnych ludzi w administracji też potrzeba. Jaka administracja – takie państwo.
„Nagrody kwartalne (oczywiście uznaniowe) kształtują się w następujący sposób: I grupa 200 zł brutto (168 zł netto), II grupa 400 zł brutto i III grupa 600 zł brutto. Pieniądze z zaoszczędzonego funduszu płac – ktoś w końcu przejmuje obowiązki osoby pozostającej na zwolnieniu – nieco poprawiają sytuację finansową marnie opłacanych urzędników” – wyjaśnia czytelniczka. Trudno się nie zgodzić. Są tacy, co mają jeszcze gorzej, a pracują ciężej? To słaby argument. Podobnie trudno z nią polemizować, gdy twierdzi, że urzędnicy to nie górnicy, którzy – choć często pracują w nierentownych kopalniach – otrzymują godziwe wynagrodzenie, 13. pensję, czternastkę, deputat węglowy, kredkowe, dopłaty do przejazdów, do wczasów itd. Mają też przywileje emerytalne, na które wszyscy się składamy. A gdy firma jest jednak rentowna (KGHM) – otrzymują też nagrody z zysku sięgające do 24 proc. rocznego wynagrodzenia.
Dobrze się stało, że w wymianie argumentów na temat publicznych pieniędzy wzięła udział akurat urzędniczka skarbowa, bo reprezentuje tę grupę, która przecież nie tylko nas kosztuje, ale i która dba o wpływy do wspólnej kasy. Tyle że konkluzja jest gorzka: warto pomyśleć, „jak się żyje za marne wynagrodzenia urzędników państwowych, którzy dbają o pobór podatków, aby rządzący mogli wydawać je bez najmniejszego sensu”.