Nowa danina, nazwana w projekcie Polskiego Ładu minimalnym podatkiem dochodowym, nie ma nic wspólnego z dochodem. To tak, jakby pobierać ją od kwoty, którą płacimy zaprzyjaźnionemu dentyście za wyrwanie zęba czy znajomemu wulkanizatorowi za wymianę opony.

Czyżby zatem kolejne pomylenie pojęć (z serii tych, na które wielokrotnie już zwracaliśmy uwagę na łamach DGP), czy raczej świadomy wybieg mający na celu zdezorientowanie przedsiębiorców?
A może po prostu to zasłona dymna mająca przykryć faktyczny cel ustawodawcy – pobranie podatku tam, gdzie przez trzy lata nie udało się przyciąć (trzymać w ryzach) wysokich wydatków ponoszonych przez spółki na rzecz podmiotów powiązanych?
Planowane obecnie uchylenie art. 15e ustawy o CIT, zaledwie po czterech latach obowiązywania tego przepisu, to jawne przyznanie się do porażki w zakresie próby limitowania kosztów usług niematerialnych (np. doradczych, badania rynku, reklamowych, zarządzania i kontroli, przetwarzania danych) i opłat licencyjnych. Faktycznie, nie jest łatwo je kontrolować, szczególnie gdy nie tylko podatnicy, lecz i same organy podatkowe mają problem z połapaniem się, który wydatek wolno odliczyć od przychodu, a który nie. Ileż to interpretacji indywidualnych zostało wydanych w tej kwestii przez zaledwie cztery lata! Ileż zapadło już wyroków kwestionujących w wielu przypadkach wykładnię fiskusa (który najchętniej widziałby np. doradztwo w zwykłym pośrednictwie)!
Najwyraźniej uznano, że dość już z limitowaniem kosztów. Prościej będzie po prostu zażądać podatku. Stąd pomysł, by minimalną daninę – rzekomo dochodową – pobierać m.in. od wspomnianych już wydatków na usługi niematerialne i opłaty licencyjne. Tym samym koszt uzyskania przychodu (którym był on w pełni przed 2018 r.) stanie się od 2022 r. podstawą pobrania podatku dochodowego.
Tak samo będzie z innymi elementami, które mają się znaleźć w podstawie opodatkowania minimalną 10-proc. daniną. Przypomnijmy, że ma być ona pobierana również od kosztów finansowania dłużnego (np. zapłaconych na rzecz podmiotów powiązanych odsetek od pożyczek). Wprawdzie i w tym wypadku chodzi o koszty przekraczające ustawowy limit, lecz nadal będą to koszty, a nie dochód.
Tak samo nie da się nazwać dochodem kwoty odpowiadającej 4 proc. przychodów, która również ma być w podstawie obliczenia nowej daniny.
Nazywanie jej podatkiem dochodowym ma tyle wspólnego z dochodem, co określanie obecnych PIT i CIT od przychodów z budynków – minimalnym podatkiem dochodowym od nieruchomości komercyjnych. Przypomnijmy, że początkowo (w 2018 r.) był on pobierany jedynie z samego tylko tytułu, że ktoś był właścicielem biurowca lub budynku handlowo-usługowego (np. galerii handlowej) o wartości przekraczającej 10 mln zł.
Rok później, wskutek zastrzeżeń Komisji Europejskiej, uchwalono, że danina ta będzie jednak ściągana tylko od właścicieli oddających swoje budynki w użytkowanie (np. w najem). Dlatego przy okazji zmieniono jej nazwę na podatek od przychodów z budynków.
Nadal jednak nie ma ona nic wspólnego z przychodami, bo z przepisów jasno wynika, że przychodem jest wartość początkowa wynikająca z ewidencji. A zapis w ewidencji to jeszcze nie przychód, tak jak poniesiony wydatek nie jest w żaden sposób dochodem.