Kierunek jest dobry: nie da się racjonalnie uzasadnić sytuacji, gdy ktoś zarabia pensję minimalną i płaci w podatkach i składkach więcej względem własnych dochodów od osoby z dwukrotnością średniej krajowej. A tak się czasem dzieje, gdy lepiej zarabiający jest na tyle zaradny, by założyć działalność gospodarczą, przejść na liniowy PIT i ryczałtem rozliczać NFZ i ZUS. Nie mówimy o przedsiębiorcy, który ponosi ryzyko biznesowe, ale samozatrudnionym, który zamiast umowy o pracę ma kontrakt z innym podmiotem, dającym mu biurko i sprzęt oraz zapewniającym stałe źródło przychodów.
Państwo jest bezradne wobec takich fikcyjnych działalności gospodarczych, więc autorzy PŁ wymyślili, by zabrać im nieco przywilejów. W ten sposób klin podatkowy staje się bardziej progresywny, czyli różnica w opodatkowaniu dochodów z minimalnej pensji i wysokodochodowych JDG ma być większa, z korzyścią dla tych pierwszych. Jednak droga, jaką wybrano, jest wyboista. Ktoś wpadł na pomysł, że dobrą ideę da się połączyć z realizacją doraźnych potrzeb, czyli zwiększeniem finansowania zdrowia. Rzecz w tym, że takie próby udają się rzadko i PŁ może nie być wyjątkiem.