Gdybym miał talent i chciał napisać thriller, temat znalazłbym bez trudu – przynajmniej odkąd przyglądam się podatkom. Jest tu wszystko, co trzeba, by stworzyć odpowiedni klimat grozy. Nie zabrakłoby dramatycznych zwrotów akcji na miarę dreszczowców Hitchcocka. Gorzej z happy endem.
To, że temat odliczania VAT płaconego przy zakupie aut rychło wróci, było jasne – bo po wygaśnięciu z końcem 2013 r. jednych ograniczeń rząd chce jak najszybciej nałożyć nowe. Dziwne, że w ogóle dopuścił do „liberalnego” okresu przejściowego – w którym też zresztą zmanipulował regulacje, bo niby są one w kwestii potrącania VAT od pojazdów takie same, jak w momencie przystępowania Polski do Unii Europejskiej, a w rzeczywistości – na skutek zmian w przepisach o homologacji – mniej korzystne dla przedsiębiorców (co pewnie prędzej czy później otrze się o Trybunał Sprawiedliwości UE).
Nie przypuszczałem jednak, że projekt przepisów, które mają się wkrótce znaleźć w ustawie o VAT i skonsumować decyzję derogacyjną Komisji Europejskiej (zezwalającej nam po raz kolejny na stosowanie postulowanych przez nas wyjątków od unijnych reguł, które z kolei dopuszczają stosowanie takich zasad, jak w momencie akcesji, a nie gorszych), okaże się tak przerażającym monstrum.
Chodzi o projektowane prawo odliczania 100 proc. VAT płaconego przy zakupie samochodów osobowych wykorzystywanych wyłącznie do działalności gospodarczej przedsiębiorcy (inne auta osobowe objęte będą odliczeniem w wysokości 50 proc., bez limitu kwotowego). Autorzy proponowanych przepisów starają się oczywiście być precyzyjni. Zarówno wspomniane przeznaczenie, jak i definicja, że auto jest wykorzystywane wyłącznie do celów związanych z działalnością gospodarczą, o ile okoliczności tegoż wykorzystania przez podatnika, potwierdzone ewidencją przebiegu, wykluczają możliwość (sic!) jego użycia do celów niezwiązanych z działalnością.
Chciałbym zwrócić uwagę tylko na jeden aspekt sprawy. Chłodno na to patrząc, trzeba przyznać, że niezwykle trudno „wykluczyć możliwość”. To zaś, czy do jej wykluczenia doszło, czy nie, jest kwestią nader ocenną i kontrowersyjną.
Można to zresztą zauważyć już w uzasadnieniu do projektu, z którego bije przekonanie, że nie da się wykluczyć możliwości prywatnego używania auta przez przedsiębiorcę jednoosobowego, zwłaszcza prowadzącego firmę w miejscu zamieszkania (ergo: nie ma on prawa do pełnego odliczenia). Oczywiście nie da się. Co nie oznacza, że taki przedsiębiorca nie może korzystać z pojazdu tylko (wyłącznie) do działalności, przy tym starannie, niczym prywatny detektyw, dokumentując jego przebieg – w sposób, który nie pozostawi w tej materii żadnych wątpliwości.
Takie więc ujęcie zagadnienia (okoliczności muszą „wykluczać możliwość”) będzie mieć dwa skutki: strach przed pełnym odliczeniem VAT nawet u tych, którzy naprawdę nie chcą i nawet nie bardzo mogą używać aut do celów prywatnych, lub spory fiskusa z tymi, którzy na pełne potrącenie się zdecydują.
Mówiąc najkrócej: fiskus pozwoli przedsiębiorcom na pełne odliczenie, ale tak, by nikt lub prawie nikt (wyjąwszy może duże firmy obstawione kancelariami prawniczymi i doradcami podatkowymi) nie mógł z niego skorzystać. I pewnie o to właśnie chodzi. A publika? I chciałaby, i się boi. Jak w prawdziwym thrillerze.