W odpowiedzi na postulaty rozmaitych zmian w przepisach podatkowych często słyszymy jedno: modyfikacje nie są możliwe, ponieważ nie pozwalają na to stan finansów publicznych, sytuacja budżetu lub procedura nadmiernego deficytu.
Do tej pory była to zwykle tylko wymówka. Teraz w grę wchodzi już uzasadniony, ważki argument. Sytuacja budżetu jest rzeczywiście zła (wskazują na to dane za styczeń – maj), a każda zmiana, której efektem byłby ubytek pieniędzy, nawet niewielki, byłaby z punktu widzenia fiskusa poważnym, dodatkowym kłopotem.
Wpływy z podatków są niższe od planowanych i niższe niż w ubiegłym roku (za wyjątkiem PIT). A to niedobry sygnał i kiepska wróżba na przyszłość. Mniej VAT i CIT to także najlepszy dowód na to, że z gospodarką jest niedobrze: popyt konsumpcyjny nie rośnie, a wyniki przedsiębiorstw się pogarszają. W najbliższych miesiącach sytuacja się nie zmieni. Fiskus rozgląda się więc, skąd wziąć dodatkowe pieniądze (w tym kogo i co opodatkować), a nie jak z nich rezygnować, nawet gdy chodzi o niewielkie kwoty.
To zrozumiałe. A jednak mimo to wadliwe przepisy powinny być usuwane, nawet za cenę niższych wpływów budżetowych i pogłębienia problemów z finansowaniem wydatków. Z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że są wadliwe. Po drugie, ponieważ szkodzą przedsiębiorcom, a wszystko, co im szkodzi, opóźnia powrót dobrej koniunktury i pogłębia spowolnienie. Suma nawet bardzo drobnych uciążliwości może być i często jest ogromnym obciążeniem dla firm. Po trzecie, warto patrzeć na ogólny rachunek, a w nim występują nie tylko budżetowe przychody, ale i koszty (np. zajmowania się przez przedsiębiorców oraz administrację sporami, kontrowersyjnymi przypadkami etc.). Zwykle w ogólnym bilansie koszty zdecydowanie przeważają. Z tych samych lub podobnych względów usuwane powinny być przepisy, które biją w zwykłych podatników, choćby nieprowadzących działalności gospodarczej. Jak na przykład ten, który nakazuje im przy sprzedaży darowanego wcześniej (kiedykolwiek) mieszkania lub domu przedstawiać zaświadczenia z urzędów skarbowych o uregulowaniu spraw podatkowych. I płacić 17 zł za każdy taki dokument, choć – co udowodniliśmy na łamach – nikomu do niczego nie jest on potrzebny. Stanowi wyłącznie biurokratyczny wymóg i zawiera dane, które i tak urzędnicy mają. Próba obrony tego obowiązku podjęta przez urzędników w odpowiedzi na interpelację poselską wskazuje na to – w najlepszym razie – że ktoś nie do końca wiedział, co pisze.
Będziemy wiele jeszcze słyszeć o tym, jak trudna jest sytuacja budżetowa i jak małe jest w związku z tym pole manewru, jeśli chodzi o redukcję uciążliwości, fiskalnych i innych, dotykających firmy i obywateli. Z pierwszą tezą nie ma co dyskutować, druga jest nie do zaakceptowania.