Gdyby przeszła propozycja Brukseli, w Polsce znaczna część jednostek gospodarczych nie podlegałaby obowiązkowi badania sprawozdań finansowych. To nie byłaby korzystna zmiana, szczególnie w okresie kryzysu - mówi Józef Król, prezes Krajowej Rady Biegłych Rewidentów.
Profesja biegłego rewidenta istnieje w Polsce od 20 lat. Jaki teraz, w kryzysie, jest jej stan?
Dobry. I perspektywy też są dobre. Zwykle w kryzysie rośnie zapotrzebowanie na fachowe doradztwo. A my akurat znamy się na mechanizmach rządzących gospodarką. Owszem, każdy kryzys uwydatnia pewną „słabość” naszej pracy: biegły rewident nie reaguje szybko. Ale trudno jest wydawać natychmiastowe opinie o stanie firm. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, jakie konsekwencje może nieść zbyt pochopna ocena informująca czy tylko sugerująca, że mamy obiekcje co do kontynuacji działalności przedsiębiorstwa. Zdajemy sobie sprawę z tego, że z jednej strony każda taka uwaga może oznaczać problemy dla firmy, a z drugiej – że zbytnia ostrożność też może być szkodliwa.
Gdy jednak firma ma problemy, a audytor milczy, może to prowadzić do katastrofy.
Tak, i dlatego biegli rewidenci muszą mieć świadomość odpowiedzialności, jaka na nich spoczywa. Trzeba też jednak pamiętać, że problemem są różnice w czasie. Miesiąc może oznaczać czasami duże zmiany w działalności przedsiębiorstwa. Bo na przykład upadnie duży kontrahent, bo nabywca dużej partii towarów lub usługi nie zapłaci. A w praktyce płynność jest ważniejsza niż wyniki. Firma traci płynność, nie płaci kontrahentom, ci zaczynają się denerwować, a nawet mieć z tego powodu kłopoty, idą więc do komornika. Konto zablokowane, bank odmawia kredytu albo żąda specjalnych zabezpieczeń. Do tego wystarczy jedna wiadomość, że firma jest niewypłacalna, i spirala się nakręca. Musimy być ostrożni.
Niedawno minęły trzy lata od wejścia w życie obowiązującej ustawy o biegłych rewidentach i ich samorządzie. Od razu zgłaszano do niej wiele uwag i propozycji. Czy coś się od tamtej pory zmieniło?
Nie, dotychczas nie wprowadzono do ustawy żadnych konkretnych zmian, a naszym zdaniem jest to konieczne. Cały czas czekamy na nowelizację. Byliśmy przygotowani na to, że w tym roku prace nad nią zostaną podjęte, i mieliśmy wiele konkretnych propozycji. Niestety, nie znalazło się to w tegorocznym planie legislacyjnym rządu. Wiele wskazuje też na to, że w przyszłym roku będzie podobnie.
Czy Ministerstwo Finansów jest niechętne poprawkom?
Nie, to nie jest problem chęci czy niechęci. To jest raczej oczekiwanie na zmiany przygotowywane w Komisji Europejskiej, by obydwa pakiety uwzględnić w nowelizacji ustaw krajowych.
Jakie są najważniejsze postulaty samorządu biegłych rewidentów, jeśli chodzi o zmiany w ustawie?
Jest w niej wiele uciążliwych dla nas niejasności. Na przykład sprawa formy wykonywania zawodu. Chodzi np. o możliwość przeprowadzania przez biegłego rewidenta badania sprawozdania finansowego na podstawie umowy-zlecenia. Czy taką umowę może zawrzeć każdy biegły? Otóż nie. A umowę o pracę – tak. Mamy więc sytuację, że biegły rewident może być zatrudniony gdziekolwiek i na czas badania sprawozdania finansowego może zawrzeć z podmiotem audytorskim umowę o pracę na kawałek etatu i na tej podstawie badanie przeprowadzić, ale już na podstawie umowy-zlecenia badania przeprowadzić mu nie wolno. Jest tu swoista niekonsekwencja. Problemem jest też sprawa opłat za nadzór.
Bo są za wysokie?
One nie są niskie, ale i tak niewystarczające. Niektóre podmioty badające jednostki zainteresowania publicznego wnoszą opłatę minimalną w wysokości 20 procent przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej, która jest nieadekwatna do kosztów nadzoru. W tych podmiotach kontrola ma być przeprowadzana co najmniej raz na trzy lata przez dwóch kontrolerów, a suma wnoszonych przez nie w ciągu trzech lat opłat ledwo starcza na pokrycie kosztów delegacji.
Samorząd dokłada do takich kontroli?
Niestety, tak. Dlatego część środowiska biegłych rewidentów uważa, że w ustawie trzeba zmienić zasadę obliczania wysokości opłat za nadzór, a przede wszystkim podnieść dolną granicę. Inaczej uregulowany w ustawie powinien być też problem biegłych rewidentów niewykonujących zawodu, bo według dzisiejszych przepisów podlegają oni takim samym wymogom, jak ich aktywni zawodowo koledzy. Chcielibyśmy też innego i bardziej precyzyjnego uregulowania zasad odwołań od decyzji Komisji Nadzoru Audytowego – czy to jest postępowanie administracyjne czy postępowanie na mocy ustawy o biegłych rewidentach? Problemem są też odwołania od orzeczeń samorządowego sądu dyscyplinarnego. Obecnie jest jedna instancja sądu samorządowego z możliwością odwołania się do sądu pracy i ubezpieczeń społecznych. Przy tym są dwie opinie Sądu Najwyższego: jedna mówi, że sąd pracy ma w takich sprawach stosować procedurę cywilną, a druga – że karną. Uważamy, że w samorządach spory powinni merytorycznie rozstrzygać fachowcy w ramach wewnętrznego postępowania dyscyplinarnego. Dlatego zabiegamy o stworzenie drugiej samorządowej instancji dyscyplinarnej. Dopiero potem istniałaby możliwość odwołania się do sądu apelacyjnego, który sprawowałby nadzór nad prawidłowością postępowania, ale bez orzekania merytorycznego.
Jakie są najważniejsze zmiany, nad którymi w odniesieniu do rewizji finansowej pracuje UE?
Dyskusje dotyczą wielu problemów. Dla nas najważniejszą sprawą jest propozycja podniesienia progów, poniżej których firmy nie byłyby zobowiązane do badania sprawozdań finansowych. Komisja Europejska proponuje, by był to poziom 10 mln euro w przypadku sumy bilansowej lub 20 mln euro w przypadku przychodów ze sprzedaży. Warto przypomnieć, że to są progi cztery razy wyższe niż obowiązujące obecnie. No i Komisja zakłada, że byłby to jednolity limit w całej Unii, a my zabiegamy, by to poszczególne państwa same go ustalały. Uważamy, że w krajach, w których dominują małe i średnie firmy, a do tej grupy należy Polska, progi te powinny być ustalone na innych poziomach niż na przykład w Niemczech czy we Francji. Gdyby przeszła obecna propozycja Brukseli, w Polsce znaczna część jednostek gospodarczych nie podlegałaby obowiązkowi badania sprawozdań finansowych. To nie byłaby korzystna zmiana dla gospodarki, szczególnie w okresie kryzysu.
Kolejna wersja ustawy deregulacyjnej przewiduje dość istotne zmiany w zasadach uzyskiwania statusu biegłego rewidenta.
Obserwujemy te prace z dość dużym niepokojem i widzimy tu pewien paradoks. Bo z jednej strony Komisja Europejska i nasz krajowy nadzór zwiększają zakres kontroli nad naszym zawodem, argumentując to, zresztą słusznie, ogromną odpowiedzialnością, jaka wiąże się z jego wykonywaniem. A z drugiej strony minister sprawiedliwości chce go deregulować, dopuszczając na przykład do tej pracy ludzi bez wyższego wykształcenia. Możemy dojść do takiego paradoksu, że za ladą w sklepie będzie stał magister, a całą firmę będzie kontrolował ekspert po maturze.
A propozycja, by egzaminy z uczelni były uznawane podczas egzaminów na biegłego rewidenta?
To też dla nas nie jest do zaakceptowania. Owszem, jest już taka praktyka, ale tylko w odniesieniu do czterech uczelni, które podpisały z nami porozumienia i dostosowały swoje programy kształcenia oraz zasady egzaminowania studentów do standardów stosowanych przez Komisję Egzaminacyjną dla biegłych rewidentów. Możemy uznawać egzaminy z uczelni, ale pod warunkiem że będą one kształciły według akceptowanych przez nas czy przez Komisję Egzaminacyjną standardów.
Czy samorząd był pytany o opinię na ten temat?
Oficjalnie nie, znamy te zamiary z prasy i od pewnego czasu z materiału zamieszczonego na stronie internetowej Ministerstwa Sprawiedliwości. Ale przedyskutowaliśmy ten problem na posiedzeniu Krajowej Rady i jesteśmy w trakcie opracowywania naszego stanowiska.

Rozmawiał Krzysztof Sobczak