Zaproponowane wczoraj zasady to przekreślenie koncepcji progu podatkowego 85 528 zł jako granicy między bogatymi, którzy stracą ulgi, a resztą podatników. Ta granica miała dotyczyć becikowego, ulg na dzieci i korzystania z 50-proc. kosztów uzyskania przychodu. Ostała się tylko w tym ostatnim przypadku.
Okazało się, że by zgodnie z zapowiedziami premiera z expose budżet nie korzystał na zmianach w ulgach na dzieci, próg trzeba było podnieść do wysokości dochodu 112 tys. zł w rodzinie. Rodzice z jednym dzieckiem zarabiający poniżej tej sumy będą mogli skorzystać z ulgi, a ci, którzy zarabiają więcej – nie. Dla samotnych rodziców rozliczających się z dzieckiem limit dochodów ma wynosić 56 tys. zł. Nie będzie dotyczył rodzin, które mają dwoje i więcej dzieci, a wielkość ulgi będzie rosła – na trzecie dziecko o 50 proc., na czwarte i każde kolejne – o 100 proc. Rozwiązanie ma być neutralne dla budżetu. Prawie, bo państwowa kasa dopłaci do tego ok. 3 mln zł. Według pierwotnej wersji zarobiłaby 150 mln zł.
W trakcie prac nad ulgami znów się okazało, że nie da się zastosować progu podatkowego – 85,5 tys. zł – jako cezury oddzielającej dochód niski i średni od wysokiego. Pierwszym ostrzeżeniem było becikowe, którego wprowadzenie groziło, że uprawnienia stracą rodziny wielodzietne. Dlatego projekt był zmieniany i zamiast progu kryterium przyznania świadczenia stał się dochód 1922 zł netto na członka rodziny.
Nie dziwią więc dzisiejsze problemy rządu z ustaleniem wielkości dochodów uprawniających np. do ulgi prorodzinnej.