Najnowsze dane o zwrotach podatku mogą być dowodem na inwestycyjne przyspieszenie w gospodarce. Ale dla kasy państwa nie są najlepszą informacją.
W pierwszych czterech miesiącach tego roku fiskus oddał podatnikom prawie 39 mld zł VAT. To jeszcze nie są ostateczne dane, ale już one pokazują, jak duża jest skala wzrostu zwrotów w porównaniu z ubiegłym rokiem. W samym kwietniu zwroty wyniosły 10,6 mld zł, o 2,8 mld zł więcej niż rok wcześniej.

Faktury. Prawidłowe zasady dokumentowania sprzedaży >>>>

Budowlanka bierze zwroty

Pierwsze wytłumaczenie: fiskus nadal walczy z nadużyciami w VAT i być może nie każdą bitwę wygrywa. W sprawozdaniu z wykonania budżetu w 2018 r. Ministerstwo Finansów przyznaje, że należności z tytułu niezapłaconego podatku na koniec ubiegłego roku wyniosły 49,3 mld zł i były o 2,7 mld zł większe niż rok wcześniej. Za większość tych zaległości, twierdzi MF, odpowiadają podmioty uczestniczące w karuzelach podatkowych. A karuzele działają tak, że albo się w ogóle podatku nie płaci, albo właśnie wyłudza jego zwrot.
Resort odrzuca jednak sugestie, że wyższe zwroty teraz to efekt nasilenia przestępstw karuzelowych. Tłumaczy, że ujawnienie wyższej kwoty niezapłaconego VAT w 2018 r. to raczej dowód skuteczności kontroli skarbowych. Co prawda trudno od firm słupów te należności odzyskać, ale karuzele z ich udziałem już zostały rozbite i jeśli nawet zaszkodziły dochodom budżetu w ubiegłym roku, to teraz już nie szkodzą.
Dlatego skokowy wzrost tegorocznych zwrotów ministerstwo wiąże z tym, co się stało w gospodarce w I kwartale. A konkretnie z ponad 12-proc. wzrostem inwestycji. W tym, co szczególnie istotne w kontekście budżetu, szybko rosnącym wydatkom na budynki i budowle. W pierwszych trzech miesiącach tego roku przedsiębiorstwa zatrudniające więcej niż 50 pracowników wydały na tego typy projekty o ponad 37 proc. więcej niż w tym samym okresie 2018 r.
– Jeśli to dobra koniunktura w budownictwie napędza inwestycje, to rzeczywiście większe zwroty bardzo łatwo wytłumaczyć – mówi Radosław Piekarz, doradca podatkowy z kancelarii A&RT. Chodzi o to, że w budowlance od początku 2017 r. obowiązuje odwrócony VAT. O ile w normalnym trybie za rozliczenie podatku odpowiada sprzedawca wystawiający fakturę, o tyle przy odwrotnym obciążeniu obowiązek ten spoczywa na kupującym. W usługach budowlanych kupującym jest główny wykonawca inwestycji, sprzedającymi jego podwykonawcy. Czyli np. firmy montujące instalacje w budynkach.
– Żeby wykonać usługę, podwykonawca musi kupić materiały. Kupując je, płaci VAT zawarty w cenie, to jest VAT naliczony. Za to na wystawianej przez siebie fakturze nie wykazuje VAT należnego, bo za podatek odpowiada kupujący. I jedynym sposobem, żeby odzyskać VAT naliczony, jest wystąpienie o jego zwrot – tłumaczy Piekarz.
Jego zdaniem im lepsza koniunktura, tym więcej zleceń, a to oznacza kumulowanie się zwrotów. Jeśli do tego jeszcze dodać znaczne skrócenie terminu oczekiwania na wypłatę zwrotu, co nastąpiło w ostatnich kwartałach, to obraz jest niemal pełny. Mikroprzedsiębiorstwa z branży budowlanej, takie, które zatrudniają nie więcej niż 10 osób, a ich obroty roczne nie przekraczają 2 mln euro, mogą go dostać nawet w ciągu 15 dni od złożenia deklaracji. Pod warunkiem, że zostanie ona pozytywnie zweryfikowana, co obecnie, przy powszechności jednolitego pliku kontrolnego, nie jest już takie długotrwałe.

VAT nie zrobi niespodzianki

Niezależnie od tego, jaki jest główny powód zwiększonych zwrotów, to co do skutków tego zjawiska raczej nie ma większych wątpliwości: w tym roku trudno będzie o pozytywną budżetową niespodziankę. W 2017 r. wpływy z VAT były o 13,3 mld zł większe od planu, rok temu o 9 mld zł. Tymczasem do kwietnia MF zebrał o blisko 400 mln zł mniej z VAT-u niż w ciągu pierwszych czterech miesięcy ubiegłego roku. I choć według naszych nieoficjalnych informacji po maju wynik jest lepszy, bo fiskusowi znowu udało się uzyskać dodatnią dynamikę, to jednak powtórka z poprzednich lat jest mało realna.
– Jeśli ktoś się spodziewał takiego gwałtownego wzrostu dochodów z VAT, jak w poprzednich latach, był raczej zbyt dużym optymistą. To, że one tak rosły, wynikało – oprócz stanu koniunktury – również z tego, że po wielu zmianach wprowadzonych przez MF podatnicy zaczęli sumiennie się rozliczać. Teraz już bardziej sumienni chyba nie mogą być – uważa Radosław Piekarz.
Jego zdaniem pole do zwiększania ściągalności w tym roku jest coraz mniejsze, choć samo ministerstwo zakłada, że uda mu się jeszcze wycisnąć dodatkowe 4,5 mld zł z uszczelnienia VAT. Głównie dzięki wprowadzeniu obowiązkowej podzielonej płatności w wybranych branżach. Ten sposób rozliczania płatności, gdzie przelew za kupowany towar i usługę jest dzielony na zapłatę dla sprzedawcy i podatek VAT trafiający na specjalne konto, już działa, ale do tej pory był dobrowolny. Obligatoryjny split payment ma wejść wszędzie tam, gdzie dziś jest stosowany odwrócony VAT i solidarna odpowiedzialność podatników. Oraz dodatkowo w branżach podatnych na oszustwa, jak handel częściami i akcesoriami samochodowymi, węglem i produktami węglowymi, maszynami i urządzeniami elektrycznymi i częściami do nich.
– Niemniej pokłady do uszczelnienia w obrocie między firmami raczej się wyczerpały. Potencjał ma wciąż sprzedaż detaliczna, tu da się jeszcze uzyskać dodatkowe wpływy z podatków – mówi Radosław Piekarz. Ale główne efekty tego mamy zobaczyć dopiero w przyszłym roku. MF zakłada, że może to być nawet 7,7 mld zł dodatkowych wpływów. Najważniejszym ich motorem będą kasy fiskalne online, stopniowo wprowadzane już od tego roku. Dodatkowym narzędziem może być zastąpienie składanych dziś przez podatników deklaracji VAT zmodyfikowanym jednolitym plikiem kontrolnym.
– Mimo to wydaje się, że dalsze ograniczanie luki w VAT i związany z tym wzrost dochodów z podatku to już nie będzie tak szybki proces jak w poprzednich latach – mówi Grzegorz Poniatowski, dyrektor naukowy do spraw polityki fiskalnej Fundacji CASE.
Według wstępnych szacunków fundacji z marca tego roku luka rozumiana jako różnica między teoretycznymi a faktycznymi wpływami z VAT zmalała w 2018 r. do około 7,2 proc. potencjalnych dochodów. To poziom takich krajów, jak Austria czy Finlandia. Ministerstwo Finansów jest bardziej ostrożne w swoich wyliczeniach, według resortu ubiegłoroczny ubytek wynosił 12,5 proc. potencjalnych wpływów w porównaniu do 15,4 proc. w 2017 r.
Podatnicy już bardziej sumienni chyba być nie mogą