Przykrywanie wydarzeń niewygodnych dla rządzących kłopotliwymi dla opozycji to nie wynalazek Prawa i Sprawiedliwości. I poprzednia, i obecna władza tak często z tego mechanizmu z dużą skutecznością korzystały, że stał się łatwy do rozszyfrowania. O dużym potencjale wrzucania do przestrzeni publicznej tematów wygodnych mówił niedawno Marcin Mastalerek, jeden z akuszerów zwycięstw wyborczych PiS w 2015 r., stwierdzając, że „władza ma wszystkie instrumenty, wszystkie narzędzia, by kreować przekaz medialny, narzucać swoją narrację, własną interpretację wydarzeń”.



Ostrze jednego z tych narzędzi obróciło się właśnie przeciwko byłemu wiceministrowi finansów i szefowi Służby Celnej Jackowi K. Nie oceniam zarzutów, jakie Prokuratura Okręgowa w Białymstoku stawia jednemu z ważniejszych urzędników Ministerstwa Finansów za rządów PO-PSL w sprawie tzw. afery hazardowej. Chociaż „niedopełnienie obowiązków służbowych w celu osiągnięcia korzyści majątkowej dla innych osób, w łącznej kwocie ponad 21 mld zł” pokazuje, że prokurator nie napracował się w poszukiwaniu paragrafu. Z tego tytułu można postawić zarzuty setkom urzędników publicznych. Kluczowy jest moment i to, kto próbuje przejąć ofensywę w narracji.
Przewiezienie Jacka K. do prokuratury w Białymstoku, brak wniosku o areszt oraz sugestia ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry, że „na pana wiceministra rządu PO były wywierane naciski, aby w taki sposób postępował, aby wycofywał się z pewnych decyzji racjonalnych, które w tym czasie podejmował, wskazujących na to, że on chciał właściwie zareagować na tę patologię wyprowadzania pieniędzy na ogromną skalę kosztem polskiego budżetu państwa”, ktoś złośliwy mógłby nazwać pokazówką. PO zresztą już to zrobiła.
PiS używa tych wydarzeń, aby odświeżyć zapomniany już nieco temat komisji śledczej w sprawie VAT, choć partia rządząca znalazła już więcej argumentów za opóźnianiem jej powstania niż za powołaniem. Teraz sprawa Jacka K. to inwokacja, szukanie natchnienia, żeby wreszcie znaleźć winnych tego, że przez lata do budżetu nie trafiały dziesiątki miliardów złotych z VAT i innych podatków. Sprawa priorytetowa, a od ponad dwóch lat wiemy o niej niewiele. PiS słusznie chce sprawę wyjaśnić, bo odnosi duże sukcesy na polu uszczelniania systemu podatkowego. Jednocześnie jednak bardzo niewiele robi i nie pokazuje nic odkrywczego, co wyjaśniałoby, dlaczego państwo wcześniej nie radziło sobie z przestępczością ekonomiczną.
Temat VAT i komisji śledczej można wyciągać z politycznego kapelusza za każdym razem, gdy nie ma pod ręką taśm z nagraniem restauracyjnej konsumpcji poprzedników, gdy protesty uliczne z wygodnego odwracacza uwagi same stają się problemem albo gdy przy świątecznym stole rodziny zaczną obliczać, jak długo muszą „zasługiwać” na pieniądze porównywalne z ministerialnymi nagrodami.
Jeśli naprawdę PiS uważa, że potrafi wskazać winnych temu, że Polska stała się rajem podatkowym dla oszustów, to do dzieła. Choć dziś trudno sobie wyobrazić, że jeśli jednak komisja powstanie, to przyniesie odpowiedzi na pytania, na które przez tyle miesięcy nie była w stanie odpowiedzieć prokuratura. Na razie jest: „Ach, pan gada, gada, gada” jak w „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego. Chochoły zaś tańczą, a VAT jest nadal wyłudzany.