Wielka Brytania opuszcza Unię Europejską, i to jest fakt. Nie jest natomiast prawdą, że Czechy i Austria dostały już zgodę Komisji Europejskiej na pilotażowe wprowadzenie u siebie powszechnego mechanizmu odwrotnego obciążenia.
Ustalmy fakty, a w zasadzie zacytujmy to, o czym poinformowaliśmy w DGP w minioną środę (22 czerwca br.): „KE obiecała Czechom i Austrii, że do końca 2016 r. przedstawi propozycję, która pozwoliłaby im ewentualnie na pilotaż. Będzie to jednak i tak wymagało jednomyślnej akceptacji wszystkich krajów członkowskich UE”.
Zanim o całej procedurze, przypomnijmy jeszcze, z jakiego powodu Komisja zgodziła się złożyć taką obietnicę. To efekt szantażu Czech i Austrii, które w przeciwnym razie nie zgodziłyby się na dyrektywę o zwalczaniu praktyk polegających na unikaniu opodatkowania. Nie od dziś wiadomo, że Czesi i Austriacy pretendują do roli wewnątrzunijnych rajów podatkowych i że na południe od Tatr toczy się walka o przyciągnięcie kapitału.
To, że Czechy i Austria wygrały tę bitwę, nie oznacza jeszcze, że wygrały wojnę. Przejście na powszechny reverse charge nie jest wewnętrzną sprawą tych dwóch państw. Dotyczy każdego przedsiębiorcy unijnego, który z nimi handluje. Czechy i Austria musiałyby wyjść z Unii, żeby ich krajowe przepisy podatkowe nie miały przełożenia na sposób rozliczania się z VAT pozostałych partnerów unijnych.
– Dlatego nie wystarczy sama opinia, czy choćby nawet zgoda KE. Ostatecznie i tak musi się to zakończyć akceptacją ze strony wszystkich państw UE – zwraca uwagę Tomasz Michalik, doradca podatkowy i partner MDDP.
Zdaniem eksperta harmonogram musiałby więc być następujący: najpierw zgoda KE, potem projekt zmian w dyrektywie, następnie zgoda Rady UE na te zmiany, a na koniec akceptacja wszystkich państw członkowskich. Choćby nawet tylko 27. Z pewnością taka procedura potrwa kilka lat.
Gdyby natomiast Czesi i Austriacy wygrali tę wojnę, niewątpliwie byłby to koniec systemu VAT. Nie żadne tam pudrowanie, łatanie czy uszczelnianie, tylko finał. Bo nie jest podatkiem od wartości dodanej danina, w której gotówkowo rozlicza się z fiskusem ostatni w łańcuchu dostawców, a rozliczenia na wcześniejszych etapach są tylko na papierze.
Nie twierdzę, że taki system byłby mniej opłacalny fiskalnie. Nie byłoby przecież zwrotów nadwyżki podatku należnego nad naliczonym, który jest dziś główną przyczyną erozji VAT. Twierdzę natomiast, że mógłby to być prawdziwy koniec Unii. I to nie tylko dlatego, że VAT jest dziś jednym ze źródeł finansowania tej struktury.