W 1993 r., w którym zniesiono podatek obrotowy, upadły peweksy. I też niektórzy darzą je sporą estymą. Ale czy to znaczy, że powinniśmy pójść za ciosem i nie tylko wprowadzić podatek obrotowy, lecz także przywrócić do życia te sklepy?
Czy podatek obrotowy to rozwiązanie, które należy wprowadzić w Polsce?
Jeżeli miałby to być kolejny podatek pośredni, to raczej nie. Dostrzegam więcej minusów niż plusów. Zresztą mieliśmy już w Polsce powszechny podatek obrotowy i zrezygnowaliśmy z niego na rzecz VAT.
Dlaczego?
Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. VAT daje do budżetu 120–130 mld zł rocznie. Gdyby nie wyłudzenia, byłoby więcej. Podatek obrotowy nie był tak dochodowy.
Ale nowa władza chce mieć podatek obrotowy.
Tak, ale z tego, co na razie zapowiada, wyłącznie jako podatek dodatkowy i o charakterze bezpośrednim. Nałożony tylko na wybranych detalistów. To oni, a nie konsumenci, powinni ponieść ciężar tego podatku.
Dlaczego tylko na wybranych?
Żeby zyskać 3,5 mld zł rocznie i wyrównać szanse konkurowania między małymi polskimi firmami a zagranicznymi sieciami handlowymi.
To chyba dobrze?
Nie jestem tego wcale taki pewien. Podatek powinien służyć celom fiskalnym, a nie wyrównywaniu szans. Do tego są przeznaczone inne instrumenty.
Zapewne zależy to od punktu widzenia. Tak czy inaczej, nasi przedsiębiorcy mogliby na tym rozwiązaniu zyskać, a zagraniczne koncerny przestałyby śmiać nam się w twarz.
Takie są plany, ale nie jestem pewien, czy uda się je zrealizować. Nałożenie podatku na jednych i wyłączenie z niego drugich musi mieć uzasadnienie polityczne i ekonomiczne. Oraz prawne. W przeciwnym razie taki podatek można zaskarżyć.
Dlaczego?
Bo podatek nałożony na niektórych przedsiębiorców z niektórych sektorów gospodarki może zostać uznany za dyskryminujący. Już Węgrzy spróbowali opodatkować sklepy wielkopowierzchniowe.
Tak zwany podatek Tesco...
I teraz się rakiem z tego wycofują, bo należą do UE i nie mogą wprowadzać przepisów ograniczających swobodę działalności gospodarczej, a także dyskryminujących zagraniczny biznes.
Polski projekt jest bardzo podobny do węgierskiego.
I dlatego prędzej czy później zostanie zakwestionowany do Trybunału Sprawiedliwości UE, o ile wejdzie w życie.
Mowa o dyskryminacji to argument dużych zagranicznych sieci handlowych, które bronią się przed dzieleniem się zyskami z fiskusem, jak mogą.
Bronią się. Nie ma w tym nic dziwnego, każdy by się bronił przed dodatkowymi obciążeniami. Jeśli jednak podatek zostanie wprowadzony w formie, o jakiej dziś mowa, duże sieci handlowe będą musiały podjąć wiele działań, aby wyrównać straty spowodowane dodatkowym obciążeniem. Paradoksalnie jednak to nie one poniosą koszty nowego podatku. Poza tym już dziś zagraniczny biznes dzieli się zyskami bardziej niż polski.
W mediach mówi się, że koszty nowego podatku poniosą klienci, ale zawsze tak się mówi, straszy drożyzną. A potem się okazuje, że żadna firma nie podnosi cen, bo gdyby to zrobiła, straciłaby klientów na rzecz konkurencji.
To nie jest takie oczywiste. Z analiz, które przeprowadziliśmy, wynika, że w dużych sieciach handlowych jest taniej niż w sklepach o znacznie mniejszej powierzchni, uznawanych za lokalne. Więc jest pewna przestrzeń do podniesienia cen przez największych, a i tak będą mieć tańsze towary niż pozostali i klienci wcale nie będą od nich uciekać.
Problem w tym, że porównuje pan duże sieci z mniejszymi. A mamy czterech potężnych graczy na rynku. I oni konkurują nie tylko z pozostałymi, lecz również między sobą.
Tak, to prawda. Dlatego sądzę, że argument, który dość często jest używany w mediach, może wcale się nie okazać prawdziwy. Ale jednocześnie doskonale wiemy, że największym biznesem w branży nie zarządzają osoby z przypadku. Jeśli tylko są w stanie kogoś innego obciążyć kosztami zmian w opodatkowaniu, uczynią to. A w tym przypadku jest taka możliwość.
Kto zostanie kozłem ofiarnym?
Dostawcy. Często są oni całkowicie uzależnieni od danej sieci handlowej. Bez handlu z nią nie istnieją. To zresztą żadna tajemnica, bardzo często się mówi o tym, że właściciele hipermarketów czy dyskontów wykorzystują swoją pozycję do negocjowania warunków współpracy.
Dlaczego zatem przedsiębiorcy sami optują za tym rozwiązaniem?
Nie wiem. Być może dlatego, że nowe zawsze wydaje się lepsze.
Prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców w jednym z wywiadów stwierdził, że powodem, dla którego podatek obrotowy nie podbija światowego systemu podatkowego, jest jedynie to, że „obecny system podatkowy powstawał lata temu, gdy nie było ponadnarodowych korporacji, które mogły tak generować koszty i unikać płacenia podatków”.
Oczywiście najlepiej, gdyby państwo pytali o to, dlaczego część organizacji lobbuje na rzecz powszechnego podatku obrotowego ich przedstawicieli, a nie mnie. Ale jestem sobie w stanie wyobrazić dwa powody. Po pierwsze, to efekt niezadowolenia z obecnego systemu podatkowego. Ludzie zakładają, że jeśli coś jest niedoskonałe, należy to zmienić, a będzie lepsze. Nie zawsze tak się dzieje. Po drugie, niektórzy przedsiębiorcy mogliby zyskać na powszechnym podatku obrotowym.
Wreszcie! Kto?
Podatek obrotowy z racji konstrukcji nie jest związany z marżowością. Innymi słowy, jeśli sprzedaję kawałek sera za 10 zł i mam na nim 2 proc. marży, a państwo sprzedają za 10 zł chiński fajans i marża wynosi 60 proc., zapłacimy tyle samo podatku. Płacimy bowiem podatek od obrotu, a nie od dochodu. W takiej zaś sytuacji okazuje się, że robią państwo na tym naprawdę dobry biznes. A na pewno lepszy niż ja.
Czyli powszechny podatek obrotowy okazałby się korzystny nie dla pani z warzywniaka, lecz dla handlarza dobrami luksusowymi.
Dokładnie. Dla pani z warzywniaka sprawiedliwszy byłby podatek majątkowy. Jednak nie tylko ona straciłaby na takim rozwiązaniu.
Przy okazji podatku od handlu mówi się jeszcze o wprowadzeniu powszechnego podatku obrotowego.
To jeszcze gorsze rozwiązanie niż punktowy podatek dotyczący określonej branży, jeżeli miałby to być kolejny podatek pośredni, a nie bezpośredni. Straciliby wszyscy. Nawet budżet.
No to po kolei. Dlaczego powszechny podatek obrotowy byłby niekorzystny dla konsumentów?
Przypomnijmy sobie Polskę sprzed 1993 r. Wtedy chodziliśmy do producenta mebli po meble, do właściciela sadu po jabłka i tak dalej. Tak byłoby znowu. Nie wiem, jak państwo, ale ja bym tak nie chciał. A byłoby to nieuchronne, bo nie opłacałoby się kupować w sklepie. Łańcuch dystrybucyjny byłby zbyt długi, a co za tym idzie – kosztowny. Przecież na każdym etapie sprzedaży trzeba płacić podatek obrotowy, którego nie można odliczyć. Każdy kolejny podmiot w tym łańcuszku sprzedaży wpływa na zwiększenie ceny nie tylko o marżę, lecz także o podatek.
Gdyby wrócić do tego rozwiązania, to wszystkich pośredników trzeba by z rynku wyrzucić.
Tak, bo inaczej producent sprzedając towar hurtowni wliczałby w cenę podatek. Hurtownia sprzedając sklepowi, robiłaby dokładnie to samo. Sklep sprzedając towar Kowalskiemu, sprzedawałby go z trzykrotnie naliczonym podatkiem. Kowalskiego na to nie stać.
Czyli musiałby iść po meble do producenta, a nie do sklepu. Proste. Szybko byśmy się przyzwyczaili.
Proste, ale prowadzi do patologii. Obecnie w ten łańcuszek sprzedaży są zaangażowane miliony ludzi. Gdzie oni znajdą pracę? Oczywiście można powiedzieć: a co to nas obchodzi? Ale musi nas to interesować, bo jeśli nie znajdą, państwo będzie się starało ich jakoś wesprzeć, uruchamiamy wówczas system pomocy społecznej. A to – jeśli nawet patrzymy wyłącznie na wymiar ekonomiczny – kłopot dla wszystkich. Weźmy np. pod uwagę panią handlującą warzywami na bazarze. Jakie będzie miała szanse sprzedać towar, który wcześniej kupiła od rolnika czy sadownika, skoro tenże stanie koło niej i będzie miał znacznie taniej?
I tak teraz ma taniej, bo przecież każda kolejna osoba musi narzucić marżę.
Ale różnica jest znacznie mniejsza ze względu na to, że marże są w Polsce na bardzo niskim poziomie – kilka procent. Przy powszechnym podatku obrotowym różnica byłaby znacznie wyższa i pani z warzywniaka musiałaby zwinąć swój straganik.
Skoro podatek obrotowy jest tak fatalny, to aż dziw bierze, że ktokolwiek mówi o jego wprowadzeniu. Może więc chociaż państwo by na nim zyskało?
Jeżeli byłby to podatek bezpośredni i jego wysokość byłaby uzależniona od zyskowności danej aktywności zawodowej – być może tak. Ale też trudno dzisiaj ocenić reakcję biznesu, i to nie tylko zagranicznego. Może ona być różna. Dzisiaj nie jesteśmy w stanie powiedzieć, ile podmiotów wycofa się z Polski, ile zbankrutuje. Jedno jest pewne: część podmiotów, która dzisiaj nie płaci CIT, i nie chodzi tu o branżę spożywczą, korzysta z ulg niemających dzisiaj żadnego uzasadnienia. A podatek obrotowy musiałyby płacić.
Dlaczego?
Zwolnień w CIT jest absurdalnie wiele. W podatku obrotowym nie byłoby prawdopodobnie żadnych odstępstw.
Niektórzy szacują, że podatek obrotowy na poziomie 1 proc. dałby budżetowi dwa razy więcej niż CIT.
Trudno mi się do tego odnieść, gdy nie znam dokładnych wyliczeń, ale czysto teoretycznie: to możliwe.
Oczywiście. Bo teraz te duże sieci handlowe, o których rozmawialiśmy, nie płacą podatków w Polsce.
To nieprawda. Przejrzeliśmy sprawozdania finansowe dużych sieci i wynika z nich, że zapewniają znaczną część wpływów budżetowych z całej branży. Nieproporcjonalnie większą. Poza tym warto popatrzeć na to szerzej. Nie tylko na płacone podatki, ale również na inwestycje, zatrudnienie – przede wszystkim w grupie społecznej, która wcale nie ma łatwo o pracę, czyli 50+, itd.
Możliwe. Ale widzimy, że blisko siebie stoją dwa hipermarkety. W obu tłok. I jeden zarabia rocznie setki milionów, a drugi rok w rok ciągnie na stracie. Wiadomo, że to fikcja i chodzi tylko o to, by nie płacić CIT.
Nie twierdzę, że nie ma takich przypadków. Ale jednocześnie trzeba wziąć pod uwagę wiele czynników. Po pierwsze, znamy liczne przypadki decyzji o wycofaniu się sieci z Polski. Po drugie zaś, zbyt wiele czynników wchodzi w grę, by można było w prosty sposób wydać wyrok – ci mają zysk i płacą podatki w Polsce, więc są uczciwi, a ci nie mają zysku, więc są nieuczciwi. Może być choćby tak, że jedna sieć wynajęła lokal handlowy lata temu za duże pieniądze, a druga teraz, kiedy jest nadpodaż powierzchni. Koszty, które ponoszą, są diametralnie różne. Jak porównamy wyłącznie polskie podmioty, to i tam znajdziemy takie, które płacą podatek CIT, i takie, które są w danym momencie na stracie.
Powszechny podatek obrotowy uderzałby we wszystkich po równo. Proste zasady, jedna stawka.
Niekoniecznie. To doskonale brzmi w teorii, ale proszę pamiętać, że ten niecierpiany VAT też nie był od razu tak skomplikowany. Obrastał wraz z wiekiem w multum dodatkowych kwestii, różne stawki. W efekcie obecnie, po latach, rzeczywiście jest dla większości Polaków niezrozumiały.
Pamiętam, jak jeszcze na studiach, kiedy VAT był 7- i 22-proc., zobaczyłem tabelkę, z której wynikało, że kuskus jest opodatkowany różnymi stawkami – w zależności od jego formy. Z jednej strony mnie to bawiło, z drugiej chyba świadczy kiepsko o VAT...
...i podobnie mogłoby się stać z czasem z podatkiem obrotowym. Wynika to z tego, że podstawowa funkcja podatku jest fiskalna. Podatki służą temu, by budżet państwa otrzymywał środki. Ale dla każdej władzy istotne są kwestie społeczne. Stąd też różne stawki VAT: niższe na towary pierwszej potrzeby, wyższe na inne dobra. I podatek obrotowy zapewne też zostałby szybko skomplikowany, by nie tylko pełnić funkcję fiskalną, lecz również wyrównywać szanse pomiędzy różnymi podmiotami.
Wprowadzając na nowo podatek obrotowy, można by te mankamenty wyeliminować.
Obawiam się, że wcale by tak nie było. Już teraz, w kontekście propozycji dotyczącej sklepów wielkopowierzchniowych, pojawia się postulat, aby nie była to jednolita stawka, lecz podatek progresywny. Czyli duży przedsiębiorca zapłaci jakąś sumę, ale jeszcze większy zapłaci o ileś więcej. I już się komplikuje to, o czym państwo powiedzieli: „proste zasady, jedna stawka”.
Gorzej niż z VAT by nie było.
VAT też można przecież uprościć. Wystarczy wprowadzić jednolitą stawkę, i to zdecydowanie prostsze rozwiązanie niż zamieniać go teraz na powszechny podatek obrotowy. Gdyby oprócz ujednolicenia stawkę obniżono jeszcze o kilka punktów procentowych, to wpłynęłoby to korzystnie na wyeliminowanie wyłudzeń w tym podatku.
Bo korzyści z tego procederu byłyby mniejsze?
Tak. I mogłyby się okazać nieopłacalne w stosunku do podejmowanego ryzyka. Poza tym lepiej zastanowić się nad reformą VAT, niż marzyć o podatku obrotowym. Łatwiej podnieść stawkę VAT. Biorąc pod uwagę obecną efektywność VAT, to dodatkowe kilka miliardów dodatkowego dochodu. Założenie, że podatek obrotowy miałby zastąpić nie tylko CIT, lecz także VAT prowadzi nas i tak do dyskusji wyłącznie teoretycznej.
Bo?
Bo jesteśmy członkiem UE, a to wymaga na nas dostosowywanie się do pewnych reguł. Jedną z nich jest to, że w państwach członkowskich obowiązuje VAT. I Polska nie ma swobody likwidowania obowiązujących w UE podatków. A dodatkowo VAT jest jedynym dopuszczalnym w UE powszechnym podatkiem obrotowym.
No tak, VAT – osiągnięcie europejskiej cywilizacji.
Nie tylko europejskiej. Sto kilkadziesiąt krajów na świecie ma system podatkowy różniący się od siebie, ale co do ogółu zasad podobny. I oczywiście możemy podążać ścieżką państw, które niekoniecznie potrafilibyśmy odnaleźć na mapie, ale pytanie brzmi, po co to robić. Zamiast myśleć o nowych rozwiązaniach, lepiej byłoby przebudować te, które już znamy.
Czyli zreformować VAT?
Tak, choć to wcale nie takie proste. Każdy widzi zalety wprowadzenia jednolitej i niższej stawki VAT, ale rządzący liczą się też ze społecznym odbiorem takich przemian. Dzisiaj jest tak, że ten, kto zarabia dużo i tylko część swojego dochodu wydaje na konsumpcję, płaci mniej podatku niż ten, kto zarabia mało i przejada cały dochód. Jeżeli teraz jeszcze zlikwidujemy stawki obniżone, ten najuboższy znajdzie się w jeszcze gorszej sytuacji. W związku z tym trzeba by było znowu zmienić podatek dochodowy, tak by rekompensował to, co ubodzy stracą w VAT. To wymaga odwagi i podjęcia radykalnych działań, ale może przynieść oczekiwany przez wszystkich efekt.
Broni pan VAT własną piersią.
VAT ma swoje liczne wady, ale ma też niewątpliwe zalety. Jedną z nich jest mechanizm samokontrolujący. Gdy prowadzą państwo biuro i kupują krzesła, to chcecie otrzymać fakturę, by odliczyć VAT. Sprzedawca taki dokument wystawia, wykazując obrót. Na tej podstawie wy odliczacie podatek naliczony. Bez faktury nie moglibyście tego zrobić. A to oznacza, że możliwość uniknięcia płacenia podatku jest niewielka. Nie państwo kontroluje przedsiębiorcę, lecz jego kontrahent. Bo ma w tym interes. Przy podatku obrotowym takiego mechanizmu kontroli nie ma.
Dlaczego nie ma?
Bo podatku się nie odlicza. A skoro się nie odlicza, to lepiej dogadać się z dostawcą, by nie wykazywał obrotu i nie naliczał daniny. Pokusa niewykazywania obrotu byłaby znacznie wyższa niż dzisiaj, a widzimy, ile budżet traci obecnie. Podatek obrotowy pasował do poprzedniego ustroju, kiedy meble kupowało się u producenta, ale te czasy minęły.
Niektórzy wspominają je z rozrzewnieniem.
W tym samym 1993 r., w którym zniesiono podatek obrotowy, upadły peweksy. I też niektórzy darzą je sporą estymą. Ale czy to znaczy, że powinniśmy pójść za ciosem i nie tylko wprowadzić obrotowy, lecz także przywrócić do życia peweksy?
VAT ma swoje liczne wady, ale ma też niewątpliwe zalety. Jedną z nich jest mechanizm samokontrolujący. Nie państwo kontroluje przedsiębiorcę, lecz jego kontrahent. Bo ma w tym interes. Przy podatku obrotowym takiego mechanizmu kontroli nie ma