Bankowy, od sklepów wielkopowierzchniowych, węglowodorów czy internetu. Takie podatki już funkcjonują w niektórych państwach. Jest więc skąd czerpać wzorce i unikać błędów pionierów.
– Wprowadzenie dodatkowych podatków od supermarketów rozważało kilka krajów UE (w tym m.in. Wielka Brytania), ale to Węgry wdrożyły najwięcej rozwiązań w tym zakresie (obowiązujący do 2013 r. podatek kryzysowy, podatek od przychodów z reklam oraz opłatę za kontrolę żywności) – wskazuje Marcin Zawadzki, starszy menedżer w Crido Taxand.
Zwraca uwagę na to, że polscy decydenci często odwołują się do doświadczeń madziarskich, dlatego warto bliżej przyjrzeć się tym rozwiązaniom.
Lekcja węgierska
Węgierskie doświadczenia mogą być też wskazówką, jakich regulacji należy uniknąć, aby reformy nie zakwestionował Trybunał Sprawiedliwości UE. W lutym 2014 r. TSUE zakwestionował wprowadzoną przez Węgrów konstrukcję podatku od supermarketów (C-385/12).
– Błąd polegał na tym, że dla potrzeb określenia podstawy opodatkowania sumowano obroty uzyskane przez podmioty zależne, należące do jednej grupy. W efekcie podmioty działające w grupie były opodatkowane wyższą stawką niż indywidualne – wyjaśnia Tomasz Wagner, menedżer w Zespole Podatków Pośrednich EY.
To oznacza – dodaje Marcin Zawadzki – że polskie rozwiązania muszą być tak skonstruowane, aby nie prowadziły do ukrytej dyskryminacji (np. zagranicznych koncernów działających w Polsce) albo niedozwolonej pomocy publicznej.
– Uniknięcie takich zarzutów, blokujących w efekcie skuteczne wprowadzenie podatku, jest szczególnie istotne przy tak specyficznym podatku, jak podatek obrotowy, który zasadniczo pomija kryterium dochodowości, a opiera się wyłącznie na przychodach (obrotach) – stwierdza ekspert.
TSUE uznał natomiast, że dopuszczalna jest progresywna stawka podatku od supermarketów i dlatego – zdaniem Tomasza Wagnera – Polska mogłaby takie rozwiązanie wprowadzić.
Eksperci zwracają też uwagę na zakres opodatkowania podatkiem od supermarketów. – Węgierski rząd objął opodatkowaniem zarówno sprzedaż detaliczną, jak i usługi telekomunikacyjne oraz sprzedaż energii elektrycznej. Wyłączone spod opodatkowania zostały za to branża motoryzacyjna, obejmująca zarówno sprzedaż, jak i naprawę aut – przypomina Aleksandra Kielar, konsultant w Zespole Podatków Pośrednich EY.
Jej zdaniem również w Polsce należałoby się zastanowić nad wyłączeniami z opodatkowania lub zwolnieniem dla branż o niskiej marży, np. motoryzacyjnej czy RTV i AGD. – Definiując krąg podatników, należałoby także przemyśleć, czy z daniny nie wyłączyć tych, którzy nie prowadzą działalności ściśle handlowej (np. restauracje i kawiarnie), mimo że w niektórych przypadkach one również dokonują dostawy towarów (np. wydając posiłki na wynos) – stwierdza Aleksandra Kielar.
Od transakcji
Obecnie 11 krajów Unii Europejskiej, w tym Niemcy i Francja, prowadzi prace nad podatkiem od transakcji finansowych. Niewykluczone, że zacznie on obowiązywać już w 2016 r. Minister finansów Paweł Szałamacha już zapowiedział, że Polska nie przyłączy się do grona tych państw.
Podatek od transakcji finansowych (FTT) odradza Mariusz Zygierewicz, dyrektor Zespołu Ekonomiczno-Regulacyjnego Związku Banków Polskich. Wskazuje na nienajlepsze doświadczenia 11 krajów UE, które od kilku lat próbują ustanowić taką daninę. Dyskusja cały czas koncentruje się na podstawowych kwestiach, bez nadziei na szybkie rozstrzygnięcie. – Również moi partnerzy z Włoch i Francji wielokrotnie przestrzegali mnie przed kopiowaniem ich rozwiązań w zakresie FTT, ponieważ jest to podatek trudny w prawidłowym zarządzaniu, budzący poważne wątpliwości interpretacyjne, który może prowadzić do znacznego zmniejszenia obrotu instrumentami finansowymi – zauważa Mariusz Zygierowicz.
– Jeśli już mielibyśmy się na niego decydować, to powinien to być podatek pewny i tani w poborze – uważa ekspert.
Od banków i ubezpieczycieli
Z wypowiedzi przedstawicieli nowego rządu wynika, że mamy pójść inną drogą i wprowadzić podatek od aktywów banków i ubezpieczycieli.
Taka danina również nie jest nowością na świecie. Przykładowo wprowadziła ją już Brazylia. W przyszłym roku kraj ten zamierza podnieść stawkę daniny i uzyskać ok. 230 mln dol. więcej niż w 2015 r.
Mariusz Zygierewicz, zwraca uwagę, że nakładanie w ostatnich latach specjalnych podatków na instytucje bankowe było w różnych krajach podyktowane chęcią ukarania sektora bankowego za wywołany kryzys finansowy.
– W przypadku Polski taki pozafiskalny cel nie może być przesłanką nałożenia podatku, ponieważ nasz sektor bankowy od czasu pojawienia się kryzysu był i jest w dobrej sytuacji ekonomicznej i nie wymagał wsparcia ze środków publicznych – podnosi ekspert.
Jego zdaniem warto natomiast skorzystać z doświadczeń innych krajów w sposobie wykorzystania pieniędzy z podatku. Przeznaczano je bowiem na dwa podstawowe cele: zwiększenie bieżących dochodów budżetowych bądź na specjalny fundusz na pokrycie w przyszłości kosztów kolejnych zaburzeń na rynkach finansowych. – W kilku krajach unijnych (np. w Austrii, Wielkiej Brytanii) środki z tego podatku zostały lub zostaną przeznaczone na zasilenie specjalnych funduszy uporządkowanej upadłości banków, które zgodnie z dyrektywą BRR (Parlamentu Europejskiego i Rady UE 2014/59/UE) muszą być tworzone we wszystkich krajach UE – wskazuje ekspert ZBP.
Czy Polska też tak zrobi? Na razie – jak wynika z deklaracji nowego rządu – wyłącznym celem wprowadzenia podatku bankowego ma być cel fiskalny.
Od sumy bilansowej
Mariusz Zygierewicz przyznaje, że podatek od aktywów jest łatwiejszy do naliczania od FTT. Zastrzega jednak, że taka danina działa na banki kontrproduktywnie. Słowem, nie zachęca do wzrostu aktywów. Dlatego kraje, które ją wprowadziły, zwłaszcza unijne, stopniowo obniżały jej stawkę (przykładem Węgry).
Ekspert ZBP przypomina, że w warunkach jednolitego rynku finansowego w UE bank nie musi mieć swojej placówki w naszym kraju, aby móc udzielać kredytu polskim klientom. Co więcej, Unia od lat zachęca banki do rozwoju świadczenia usług transgranicznych.
– Ustanowienie podatku od aktywów może tym samym oznaczać koniec działalności w Polsce mniejszych banków zagranicznych, które funkcjonują dziś w formie oddziałów dużych banków. Udzielenie kredytu bezpośrednio przez bank zagraniczny nie będzie powodować obowiązku podatkowego w Polsce – informuje ekspert.
Od pasywów
Inną odmianą podatku bankowego jest danina od pasywów, przy czym najczęściej z podstawy opodatkowania wyłącza się fundusze własne banku oraz depozyty gwarantowane (w Polsce przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny). Taka konstrukcja podatku ma mobilizować banki do korzystania z bezpiecznych form finansowania działalności (wyłączonych z opodatkowania) kosztem ograniczania bardziej ryzykownego zaciągania pożyczek, głównie w innych instytucjach finansowych.
Taki podatek obowiązuje w Austrii, Belgii, Holandii, Niemczech, Portugalii, Wielkiej Brytanii i kilku mniejszych krajach. – Wadą jest to, że banki zachęcane fiskalnie do bardziej bezpiecznej działalności płacą niższy podatek, na czym traci budżet państwa – komentuje Mariusz Zygierewicz.
Opodatkować zysk
Kolejnym rozwiązaniem, również stosowanym na świecie, jest danina od zysku banków. – Jest ona stosunkowo łatwa w administrowaniu zarówno przez banki, jak i fiskusa. Ma też inną zaletę; działa jak automatyczny stabilizator w gospodarce, ponieważ w latach koniunktury podatnik płaci więcej, a w latach dekoniunktury mniej – wyjaśnia Mariusz Zygierewicz. Wadą tego rozwiązania z fiskalnego punktu widzenia jest jednak duża niepewność co do wysokości dochodów budżetowych.
– Ustanawiając każdy podatek, trzeba więc zawsze przeprowadzić analizę zysków i strat. Jeśli patrzy się tylko na wielkość dochodów podatkowych, to ma to zwykle złe skutki dla gospodarki – uważa ekspert ZBP. Jego zdaniem właśnie dlatego podatki od aktywów wprowadzały głównie kraje będące w fatalnej sytuacji budżetowej (np. Węgry, Brazylia). – Nas na szczęście to nie dotyczy, więc może warto jednak rozważyć zastosowanie podatku od wybranych pasywów lub od zysków. Oba generują znaczne wpływy do budżetu, a jednocześnie w ograniczony sposób ingerują w mechanizmy rynkowe w zakresie usług finansowych – ocenia nasz rozmówca.
Zrezygnować z węglowodorowego
Polska zdecydowała się już kilka lat temu na wprowadzenie podatku od węglowodorów, czyli od wydobycia gazu i ropy, w tym ze źródeł niekonwencjonalnych (np. z łupków). Ustawa wejdzie w życie 1 stycznia 2016 r., ale podatek ma być pobierany od 2020 r. Jest więc jeszcze czas na modyfikacje.
– Biorąc pod uwagę aktualną sytuację na rynkach paliw (tania ropa naftowa wydobywana ze źródeł konwencjonalnych) oraz obecną wiedzę o możliwości eksploatacji gazu i ropy ze źródeł niekonwencjonalnych w Polsce, należałoby zaniechać wprowadzenia podatku węglowodorowego – przekonuje Marcin Matyka, doradca podatkowy, adwokat i partner w kancelarii Norton Rose Fulbright.
Według niego jedynymi płatnikami tego podatku stałyby się polskie podmioty, które już wydobywają ropę i gaz ze źródeł konwencjonalnych i dotychczas płaciły jedynie CIT na ogólnych zasadach. – Do czasu większego rozwoju sektora wydobywczego w Polsce taki stan rzeczy jest wystarczający, wpływy z wprowadzenia ewentualnego nowego podatku byłyby znikome, zaś jego szkodliwość dla branży duża – uznaje ekspert.
Wyjaśnia, że na świecie obowiązują różne modele opodatkowania, w tym podatek od należności licencyjnych (royalties), od umowy o wspólnej produkcji (production sharing contract) oraz specjalny podatek od węglowodorów. W niektórych krajach występuje kilka systemów łącznie. Specjalny podatek węglowodorowy obowiązuje m.in. w Izraelu, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Danii i Kanadzie.
– Należy zawsze pamiętać, że poszukiwanie i wydobywanie węglowodorów, zwłaszcza ze źródeł niekonwencjonalnych, to działalność bardzo kapitałochłonna i obarczona dużym ryzykiem inwestycyjnym – przypomina Marcin Matyka. Dlatego jego zdaniem podatek powinien być płacony dopiero wówczas, gdy podmiot posiadający koncesję na wydobywanie węglowodorów osiągnie przychody z ich sprzedaży przewyższające wartość poczynionych nakładów inwestycyjnych. – Kwota podatku powinna też uwzględniać to, czy osiągnięte dochody są ponownie inwestowane w poszukiwanie nowych złóż, przygotowanie do eksploatacji itp. Opierając się na takim założeniu, skonstruowano podatek od wydobycia węglowodorów np. w Izraelu – wskazuje ekspert. Zaleca też ulgi i zwolnienia dla inwestujących w poszukiwania i wydobycie ze źródeł niekonwencjonalnych. Obowiązują one m.in. w Kanadzie.
Zdaniem eksperta, podatek od węglowodorów powinien być progresywny (im bardziej dochodowe złoże, tym powinien on być wyższy), a metoda ustalania przychodu powinna być uzależniona od faktycznego wydobycia oraz skorelowana z cenami surowca na światowych giełdach.
– Polska powinna się wzorować na państwach o podobnych warunkach geologicznych, tak aby polskie i zagraniczne spółki działające w sektorze poszukiwania i wydobywania węglowodorów miały podobne, korzystne warunki do prowadzenia takiej działalności – stwierdza Marcin Matyka.
Od internetu
Do zwiększenia dochodów budżetowych może również prowadzić podatek od dostępu do internetu bądź niektórych aktywności internauty w sieci.
Do tej pory próby opodatkowania dostępu do sieci w USA i na Węgrzech zakończyły się jednak niepowodzeniem. W obu krajach dostęp do internetu lub aktywność internauty miały być traktowane tak jak opodatkowane usługi telekomunikacyjne. USA chciały np. federalnej stawki na poziomie 16,1 proc., a Węgry daniny progresywnej. Oba kraje ostatecznie zrezygnowały, z uwagi na sprzeciw społeczny. Podobnego można byłoby się spodziewać w Polsce.
Całkiem inny pomysł opodatkowania zgłosiła w 2014 r. Organizacja Współpracy i Rozwoju. W ramach wstępnych prac nad projektem BEPS (Base Erosion and Profit Shifting) zaproponowała wprowadzenie podatku bitowego. Ostatecznie jednak w październiku 2015 r. OECD zrezygnowała z jego wprowadzenia. Chodziło o daninę od przepływu danych. Miała być ona nakładana na tych przedsiębiorców, którzy przekroczyliby pewien minimalny roczny próg transferu danych. Planowano, że uiszczoną daninę będzie można odpisać od CIT, a stawki podatku bitowego miałyby być uzależnione od obrotu firmy.
Znacznie więcej szans na realizację ma opodatkowanie niektórych rodzajów aktywności internetowej. Chodzi o daninę zwaną potocznie podatkiem Google, czyli wymierzoną głównie w usługę „Google News”, na której tracą lokalni wydawcy. Podatkiem miałyby być obłożone agregatory wiadomości, czyli strony internetowe gromadzące linki do treści znajdujących się w internecie. Taką właśnie daninę w różnych formach wprowadzały już Niemcy, Francja i Hiszpania. Wszystkie jednak przegrywały ostatecznie wojnę z amerykańskim koncernem, co skutkowało niemal zerowymi wpływami budżetowymi. Unia Europejska i Guenther Oettinger, komisarz ds. gospodarki cyfrowej i społeczeństwa, nie zrezygnowali jednak z podatku Googla na poziomie całej UE. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, nowy podatek ma być oparty na hiszpańskich doświadczeniach, obciążać agregatory wiadomości i oszczędzić internautów linkujących artykuły, np. na Facebooku. Projekt podatku ma zostać przedstawiony już w 2016 r. Jeśli faktycznie wejdzie on w życie, będzie obowiązywał także w Polsce.