Już przykład filmowego Gustawa Kramera (zapewne niektórzy kredytobiorcy widzą w nim teraz pierwowzór niejednego prawdziwego bankiera czy doradcy finansowego) powinien – razem z przykładem wielu autentycznych postaci, także z pierwszych stron gazet – być przestrogą, że w Szwajcarii wszyscy trzymają aktywa, a nie pasywa.
Innymi słowy: tam się dobra wywozi i lokuje, jak się je ma, a nie stamtąd pożycza, żeby je mieć. To tam są poszukiwane przez majętnych: bezpieczeństwo, stabilizacja oraz trzymająca wartość waluta. Gdyby było inaczej, to Szwajcarzy umieszczaliby oszczędności w Polsce lub trzymali w złotówkach – a jakoś nigdy tego nie robili. No, ale mleko się rozlało. Przy czym „kryzys walutowy”, jaki dotknął zadłużonych we frankach, żyje już własnym życiem, trochę niezależnym od kursu CHF czy wysokości rat (te wzrosły albo i nie – jeśli uwzględnić spadek LIBOR oraz zawężenie spreadów). W każdym razie kredytobiorcy spłacają „hipoteki” tak jak dotąd, tylko bardziej zaniepokojeni. To „własne życie” oznacza jednak, że prawie wszyscy czują się w obowiązku im pomóc, choćby dobrym słowem. Prawie wszyscy – oprócz... ogółu podatników, dających wyraz swojej wstrzemięźliwości w niezliczonych komentarzach, od których zaroiło się w internecie. To podziałało jak kubeł zimnej wody na rozpalone głowy: zapał polityków, którzy w chwili wybuchu wspomnianego kryzysu gotowi byli się licytować, kto z nich da więcej i pomoże bardziej (nie z własnych pieniędzy przecież), natychmiast ostygł. I to mimo sezonu wyborczego. Minister finansów zaproponował za to ulgę podatkową dla tych, którzy uzyskaliby umorzenie części długu (co oznaczałoby dla nich przysporzenie, przez które rozumie się nie tylko powiększenie majątku, ale i pomniejszenie zobowiązań). Na razie takie rozwiązanie (umorzenie) to tylko teoria. Oczywiście konieczna jest inna pomoc – trzeba uniemożliwić bankom posługiwanie się niedozwolonymi klauzulami w umowach, przymusić je do stosowania uczciwych spreadów, nakłonić do pełnego uwzględniania ujemnego LIBOR itd. Krótko mówiąc, należy je zmusić, żeby grały (w miarę) czysto. Zarobią trochę mniej (i mniej wpłynie do budżetu) – trudno. Ale niektóre pomysły idą znacznie dalej, jak te płynące z KNF (przewalutowanie i wzięcie przez banki na siebie części różnic z wyceny kredytów). Jeśli będą realizowane, wspomniana ulga podatkowa nabierze ogromnego znaczenia. Jednocześnie banki musiałyby zarachować duże straty. Część tych strat – w uproszczeniu 19 proc. – to pieniądze (może nawet miliardy), które do budżetu nie wpłyną, chociaż mogłyby i powinny. Czy fiskus oraz wszyscy podatnicy mają być o nie ubożsi?