1 kwietnia wchodzą w życie kolejne zmiany w ustawie o VAT, nie pierwsze w tym roku i nie ostatnie w perspektywie najbliższych miesięcy. Jednak na razie jedyne, które dotyczą stawek podatku. Wyżej opodatkowane mają być między innymi wyroby rękodzieła ludowego czy napoje z kawy albo herbaty z dodatkiem mleka (poprawnie rzecz ujmując: zawierające tłuszcz mlekowy i wykorzystujące napar z kawy lub herbaty).
Stawka rośnie z 8 do 23 proc. Branża załamuje ręce, konsumenci muszą się liczyć z podwyżką cen. A Ministerstwu Finansów znów się pewnie dostanie z różnych stron za łupienie podatników. Z tezą o łupieniu nie będę dyskutował. Musiałaby to być bowiem dyskusja wielowątkowa. W przypadku napojów z dodatkiem kawy można tylko wspomnieć, że nowelizacja raczej rozstrzyga wątpliwość, niż zmienia jednoznaczne i korzystne przepisy. Fiskus, gdyby chciał, mógłby się upierać, że i wcześniej należało odprowadzać 23-proc. podatek. Tyle dobrego, że się nie upiera.
Ciekawszy jest aspekt ceny i przerzucania (ewentualnego) wyższego podatku na klientów. Caffe latte czy też latte macchiato w większych miastach kosztuje zazwyczaj od 8 do 13 zł. Czyli od ok. 2 do 3 euro. Kosztuje więc tyle samo lub jest droższe niż w wielu krajach Unii Europejskiej. Załóżmy, że wszędzie do jego przygotowania używa się tych samych składników dodawanych w tych samych proporcjach. Kawa nie jest droższa w Polsce niż gdzie indziej. Woda – raczej tańsza. Mleko na pewno mniej kosztuje niż np. w Hiszpanii czy Włoszech. Fachowa robocizna (uwaga – pod żadną postacią nie dodajemy jej bezpośrednio do kawy), która wyjąwszy automaty jest niezbędna do przygotowania smacznego napoju wciąż kosztuje w Polsce mniej niż w starych krajach UE. Do sporządzenia znakomitego latte czy macchiato nie używamy też bardziej wyrafinowanych urządzeń i maszyn. Jeśli chodzi o energię, różnice w cenach pomiędzy krajami UE są spore, ale jej udział w kosztach jest minimalny. Pozostaje kwestia czynszów. Można wątpić, czy są u nas wyższe niż np. we włoskich kurortach.
Wniosek wydaje się prosty. To polskie marże są dużo wyższe niż gdzie indziej (co, paradoksalnie, nie jest zjawiskiem wyjątkowym, np. za markowe ciuchy też zazwyczaj płacimy sporo więcej niż bez porównania zamożniejsi od nas londyńczycy czy berlińczycy). Widać to jeszcze lepiej na przykładzie herbaty. W stolicy szklanka wrzątku z torebeczką np. owocowej herbaty kosztuje ok. 8–10 zł. Nie wiem, czy ktoś policzył skrupulatnie koszty wytworzenia, ale jestem gotów się założyć, że są ułamkiem ceny.
Wszyscy się zgodzimy, że podatki powinny być obniżane, a nie podwyższane. Ale nie jest też tak, że każda podwyżka uzasadnia automatycznie wzrost cen. Bo to, że często łupi nas fiskus, to jedno. A to, że łupią nas też sprzedawcy, bardziej stawiając na marżę niż na obrót, to drugie. Właśnie tak jest w przypadku kawy i herbaty. I żeby nie było, że chodzi mi o własny konsumencki interes. Nie przepadam za kawą, za herbatą też nie. Wybieram soki (8 proc. VAT).