Podatek ma ukarać szefów banków za kryzys. Ale to nie szefowie ucierpią z powodu nowych opłat
Zdajemy się trwać w przekonaniu, że banki, głównego winowajcę kryzysu, powinna w ramach odwetu dosięgnąć podatkowa karząca ręka sprawiedliwości. Na przykład w formie podatku bankowego. Czy słusznie?
Banki to bardzo wygodny winowajca. Jako jedna kategoria stają się podmiotem anonimowym, jakimś obcym tworem. Są wdzięcznym wrogiem, bo w powszechnym przekonaniu łupią nas jak fiskus. Większość z nas miewa też z nimi niemiłe przygody przy okazji zaciągania kredytu czy przeglądania wyciągu z konta, na którym wciąż pojawiają się nowe opłaty.
Jednak przerzucanie na banki odpowiedzialności zbiorowej za kryzys i obarczanie ich podatkiem, traktując jako jeden anonimowy twór, jest hipokryzją. To przecież nie banki podejmują decyzje, ale ludzie stojący na czele tych finansowych molochów. A w nich podatek bankowy nie uderzy. Z resztą nie uderzy też w banki. Zapłacimy za niego my wszyscy przy bankowych okienkach, przed monitorami komputerów. Warto się nad tym pochylić, głosząc hasło karnego opodatkowania banków. Kto w ten sposób zostanie ukarany? Kto zapłaci końcowy rachunek?
To zresztą niejedyny problem. Kłopot w tym, że nowy podatek skutecznie da się wprowadzić tylko wtedy, gdy zmuszone będą go płacić osoby o niskich dochodach, słabo wykształcone. Takie, które nie mają możliwości i nie umieją przed podatkiem uciec. Banki umieją. Nie brakuje im środków, by to zrobić, ani ludzi, którzy wiedzą, jak uciec. Przekonały się już o tym kraje, które podatek ten wprowadziły, choćby Wielka Brytania. Już zaczął się exodus banków do krajów, w których podatku nie ma. To niebezpieczeństwo dostrzega też Unia, nie wierzy jednak chyba, że znajdą się na świecie miejsca, w których podatku nie będzie. Dlatego bardziej zajmuje się tym, czy wszystkie państwa będą stosowały w związku z nim jednakowe reguły, niż tym, czy w ogóle powinny go stosować. Kłopot w tym, że Unia, chcąc uniknąć szkodliwej konkurencji podatkowej, walczy o ujednolicanie podstaw opodatkowania, ponosząc na tym polu same klęski.
Przykładem tego są trwające kilkanaście lat negocjacje w sprawie ujednolicenia zasad liczenia tego, od czego płaci się CIT (nasz podatek od osób prawnych). Mimo ton niepotrzebnie wyprodukowanych dokumentów spór o ten drobiazg tkwi w punkcie wyjścia. Trudno uwierzyć, że w przypadku ujednolicania podatku bankowego stanie się inaczej. Że przy sprzecznych interesach fiskalnych unijnych przyjaciół uda się osiągnąć rozsądny kompromis. I w końcu, że nie znajdzie się w tej grupie ktoś, kto uzna, że lepiej, by u niego banki nie płaciły podatków w ogóle, niż by z powodu dodatkowego obciążenia miały uciekać do Azji.