Tłumów zapewne by nie porwał, nie sprawia też wrażenia brata łaty. O sobie Jan Rudowski mówi niechętnie. Niespecjalnie również chcą się o nim wypowiadać doradcy podatkowi, ale to akurat nie dziwi. Wiadomo – sędzia.
Najpełniej obraz Jana Rudowskiego – prezesa Izby Finansowej Naczelnego Sądu Administracyjnego, a od połowy czerwca także wiceprezesa tego sądu – kreślą wyroki w sprawach, w których orzekał jako przewodniczący sędziowskiego składu, a często i sprawozdawca. Niejednokrotnie były (i są) precedensowe, wskazywały potencjalny kierunek przyszłej linii orzeczniczej. Nie ma w nich miejsca na rozterki i dzielenie włosa na czworo.
Najbardziej zaskoczył chyba kategoryczną wykładnią w sprawie opodatkowania nieujawnionych dochodów. Twierdzi, że nie mogło być inaczej, skoro cienia wątpliwości nie pozostawiał sam wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 18 lipca 2013 r. – fiskus nie mógł żądać 75-proc. podatku. Rzecz w tym jednak, że nie chodziło o samą stawkę – horrendalną, a jednak dopuszczalną, zdaniem TK. Trybunał zakwestionował sposób ustalania przez organy przychodu ukrytego przez podatnika. To wystarczyło składowi sędziowskiemu, któremu przewodniczył Rudowski, by jako pierwszy uchylił wyroki sądów wojewódzkich. Bez czekania na publikację pisemnego uzasadnienia orzeczenia TK.
Nie wahał się też nad wykładnią w sprawie opodatkowania pracowników korzystających z imprez integracyjnych. Linie orzecznicze były dwie, wyraźnie sprzeczne, ale Rudowski nie miał wątpliwości, że nie da się ustalić przychodu, gdy nie wiadomo, ile kto zjadł i wypił. I czy w ogóle brał udział w firmowym spotkaniu. Tym samym znalazł się w grupie sędziów, których pogląd potwierdził potem Trybunał Konstytucyjny.
Jan Rudowski – prezes Izby Finansowej Naczelnego Sądu Administracyjnego, a od połowy czerwca także wiceprezesa tego sądu / Dziennik Gazeta Prawna
Ostatnio zaskoczył wykładnią potwierdzającą możliwość optymalizacji podatkowej w latach 2013–2015 w spółkach komandytowo-akcyjnych. Skład sędziowski, któremu przewodniczył, uznał, że przepisy przejściowe na to pozwalały. Litera prawa wzięła wyraźnie górę nad pobożnym życzeniem fiskusa.
Jego nazwisko zapamiętają też zapewne spadkobiercy i sportowcy. Pierwsi, bo to właśnie Rudowski sprawozdawał uchwałę NSA potwierdzającą, że spadkobierca może odliczyć wydatki na nabycie jednostek uczestnictwa w funduszach kapitałowych, które poniósł spadkodawca. Co do tego przez długi czas nie było w sądzie kasacyjnym jednomyślności. Co więcej, większość wyroków była niekorzystna dla dziedziczących.
Był też współsprawozdawcą uchwały NSA w sprawie sportowców. Dopiero ona na dobre potwierdziła, że zawodnicy mogą płacić taki sam PIT jak przedsiębiorcy, a więc liniowy, według stawki 19 proc.
Łatwo jednak mógłby się zawieść ten, kto liczyłby, że nazwisko Jana Rudowskiego w składzie gwarantuje mu wygraną. W sprawie cashpoolingu sędzia nie zawahał się jako jeden z pierwszych orzec, że to nic innego jak pożyczka. Rozwiał tym samym nadzieje wielu firm i banków na podatkową optymalizację. W momencie gdy Rudowski, jako przewodniczący sprawozdawca składu sędziowskiego, wygłaszał ten wyrok, na rozpoznanie w NSA czekało około 60 podobnych spraw. Sądy wojewódzkie w zdecydowanej większości orzekały przeciwnie.
Nie miał też wątpliwości, że adwokaci i radcowie prawni nie mogą odliczać od przychodu wydatków na aplikację prawniczą. Nie był i nie jest w tym poglądzie odosobniony; w NSA podobnych wyroków zapadło co najmniej kilkadziesiąt. Z pewnością jednak nie podbił taką wykładnią serc prawników.
Orzeczenia nie zapadają oczywiście głosem jednego sędziego, choćby nawet przewodniczącego. To efekt pracy całego składu. Sam Rudowski przyznaje, że musi czasem zrewidować pogląd. Tak było m.in. przed uchwałą, która miała rozstrzygnąć skutki uchylenia postanowienia o nadaniu nieostatecznej decyzji podatkowej rygoru natychmiastowej wykonalności. – Koledzy sędziowie długo mnie przekonywali i w końcu musiałem przyznać, że mają rację; uchylenie postanowienia i umorzenie postępowania egzekucyjnego powoduje, że nie mogło dojść do przerwania biegu przedawnienia – opowiada Rudowski.
Sam zresztą mówi o sobie, że nie należy do osób, które rzucają papierami i wychodzą, trzaskając drzwiami. – Czasem lepiej wrócić do tematu jeszcze raz, może tylko od innej strony – przekonuje z kamienną twarzą zręcznego gracza.
Taką taktykę stosował zwłaszcza w latach 1998–2001, gdy jako podsekretarz stanu, a następnie sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, bronił rządowych projektów podatkowych na posiedzeniach sejmowej komisji finansów publicznych. – Wiadomo było, że z pewnych założeń absolutnie nie zrezygnujemy, ale wypadało przecież wysłuchać, co mają do powiedzenia posłowie. Czasem były to całkiem rozsądne głosy – mówi.
Z tamtego czasu najlepiej chyba zapamiętali go pracownicy Banku Handlowego, którzy liczyli na zwolnienie z opodatkowania akcji pracowniczych. Srodze się wtedy przeliczyli. Potem mieli też za złe Rudowskiemu, że jako sędzia NSA podtrzymał swoje wcześniejsze, ministerialne stanowisko. Ci, którzy pamiętają tamtą historię, twierdzą jednak, że nadzieje pracowników niesłusznie i niepotrzebnie rozbudzili wtedy zatrudnieni przez bank doradcy.
Jeśli mowa o akcjach, to warto odnotować, że to właśnie za wiceministra Rudowskiego przesunięto moment opodatkowania dochodu z objęcia akcji na podstawie uchwały walnego zgromadzenia akcjonariuszy spółki. Dał się wtedy przekonać, że dopóki nie ma sprzedaży, trudno mówić o zysku. Dziś takie pojmowanie dochodu zanika w głowach ministerialnych urzędników, być może za sprawą przemyślnych optymalizacji, które od tamtego czasu się pojawiły.
Za jego kadencji w MF ucywilizowano także leasing – w sensie podatkowym. Weszła również w życie ustawa pozwalająca na płacenie ryczałtu od niektórych przychodów zamiast PIT od dochodów. Ryczałt nie pozwala na odliczanie poniesionych kosztów, za to ma stosunkowo niskie stawki. Przez to jest atrakcyjny dla osób, które i tak miałyby niewiele do odjęcia.
Oczywiście nie wszystkie zmiany przeforsowane wówczas przez resort finansów mogły się podobać podatnikom. To wtedy przecież w obu ustawach o podatku dochodowym (PIT i CIT) dodano przepisy o cenach transferowych, a więc o prześwietlaniu transakcji pomiędzy podmiotami powiązanymi.
W sądzie – przyznaje – tempo pracy jest dużo spokojniejsze, nie ma takiej presji jak w Ministerstwie Finansów. Również politycznej. Tam pracowało się po 24 godziny na dobę, tu można jeszcze znaleźć czas na książkę i sport, np. jazdę na rowerze. Kiedyś biegał, ale lekarze odradzili.
A jednak, gdy wspomina tamte, ministerialne czasy, wyraźnie się ożywia. Widać błysk w oku. Może w nad wyraz powściągliwej naturze sędziego odzywa się zew polityka?