Resort finansów proponuje daninę progresywną z dwiema podstawowymi stawkami i kwotą wolną od każdej formy sprzedaży detalicznej. Również tej prowadzonej za pośrednictwem internetu
ikona lupy />
Handel w Polsce / Dziennik Gazeta Prawna
Handlowcy, których miesięczny przychód wynosi do 1,5 mln zł, mogą spać spokojnie: ich propozycje opodatkowania nie dotyczą.
Ci, których przychód jest wyższy, ale nie przekracza 300 mln zł, zapłacą 0,7 proc. Przy ponad 300 mln stawka rośnie do 1,3 proc. od nadwyżki. Podatek będzie rozliczany miesięcznie i ma dotyczyć wszelkiej sprzedaży detalicznej.
Ci, którzy zmieszczą się w pierwszej stawce, zapłacą maksymalnie 25 mln zł rocznie, zakładając, że nie handlują w weekendy i święta. Wyższa stawka dotyczyć będzie prawdopodobnie dziesięciu największych firm w branży spożywczej, w tym Jeronimo Martins, właściciela Biedronki, Eurocash, obsługującego sieci Delikatesy Centrum i Lewiatan, Schwarz Group, właściciela Lidla i Kauflandu, oraz m.in. Tesco, Auchan, Carrefoura czy Żabki lub Polo Marketu. W branży RTV wyższą stawkę zapłacą zapewne właściciel Euro RTV AGD oraz właściciel sklepów Media Markt i Saturn, a w branży budowlanej Castoramy, i zapewne Leroy Merlin. Podatek zapłacą też paliwowi potentaci – Lotos i Orlen, bo z projektu wynika, że danina obejmie też sprzedaż paliw.
Jeśli chodzi o sieci handlowe, największym płatnikiem będzie Biedronka. Jak wynika z naszych wyliczeń na podstawie danych za 2014 r., byłoby to ponad 400 mln zł, oprócz płaconego CIT. Eurocash czy Schwarz Grup zapłacą po ponad 200 mln zł. Łącznie w 2016 r. do budżetu mają z tego tytułu trafić 2 mld zł.
Resort finansów nie spodziewa się podniesienia cen w sklepach, a to z uwagi na dużą konkurencję na rynku. Nie zgadzają się z tym przedstawiciele branży. – To potężne obciążenie. Nie będzie tak, że to się nie odbije na łańcuchu dostaw i na kliencie – protestuje Andrzej Faliński, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.
– Małe sklepy zostały zwolnione zgodnie z obietnicą pani premier, ale przydałaby się niższa stawka dla średnich. Będziemy o tym rozmawiać z rządem – zapowiada Ryszard Jaśkowski, wiceprezes Krajowego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Spożywców „Społem”.
Marcin Zawadzki z Crido Taxand, firmy zajmującej się doradztwem podatkowym, uważa, że ustalenie stosunkowo wąskiej progresji może zabezpieczać MF przed zarzutami o dyskryminację podmiotów. – Choć najwięksi mogą czuć się pokrzywdzeni. Wśród nich najwięcej firm to sieci z kapitałem zagranicznym – ocenia. Ekspert zwraca uwagę na kilka pułapek. Np. związanych z wprowadzeniem specjalnej stawki weekendowej. – Nie wiem, czy mniejsze podmioty będą w stanie wyselekcjonować, jakie obroty robią w soboty i w niedziele, a jakie w ciągu tygodnia. I jak to zrobić w przypadku całodobowej sprzedaży na stacjach benzynowych? Każda musiałaby o północy z piątku na sobotę robić remanent – ocenia.
Projekt ma być procedowany szybko, w ramach odrębnej ścieżki rządowej. – Rada Ministrów powinna przyjąć go do połowy lutego. Planujemy, by wszedł w życie od kwietnia – mówi szef Komitetu Stałego rządu Henryk Kowalczyk. – Pierwszy cel to podwyższenie dochodów do budżetu. Kolejny: utrudnienie optymalizacji. W stosunku do przychodów z CIT wpływa mało podatku od dużych sieci – dodaje Kowalczyk. Jest i trzeci cel: danie większych szans polskiemu małemu i średniemu handlowi w starciu z dużymi zagranicznymi sieciami dyskontów oraz hiper- i supermarketów. Jeszcze w tamtej dekadzie zaczęto rozmawiać o wprowadzeniu podatku zwanego wówczas daniną od sklepów wielkopowierzchniowych, co pokazywało intencje autorów. Ale o tym celu politycy PiS mówią coraz ciszej, bo się boją, że Bruksela może kwestionować ten podatek jako sprzeczny z zasadą równego traktowania.
Rząd, szykując nową daninę, miał sporo swobody, gdyż z powodu sprzeczności interesów branża handlowa jest mocno podzielona. Zwolennikami takiego rozwiązania były polskie mniejsze i średnie firmy, bo liczą na ograniczenie konkurencji. Proponowały, by był to podatek z dużą progresją i wysoką kwotą wolną, obejmujący nie tylko tradycyjny handel detaliczny, ale i sprzedaż w sieci oraz sprzedaż przez hurtownie i sklepy cash and carry. Do tego podstawą opodatkowania miały być skonsolidowane obroty w całych grupach kapitałowych, by unikać jego obchodzenia przez podział dużych firm na mniejsze.
W przeciwnym kierunku idą oczekiwania właścicieli największych sklepów, którzy chcą maksymalnie powszechnego i najlepiej liniowego podatku. Choć także wśród nich był podział. Jak widać, resort finansów poszedł na rękę mniejszym podmiotom.
Wprowadzając ten podatek, idzie w ślady premiera Węgier Viktora Orbana, choć wyciąga także wnioski z jego niepowodzeń. Węgrzy opodatkowywali handel w dwóch etapach. Pierwszy to tzw. podatek kryzysowy nałożony na kilka sektorów, m.in. energetykę, handel i telekomunikację. Obowiązywał od końca 2010 r. do stycznia 2013 r. Opodatkowane były przychody, stawka progresywnie rosła wraz z wartością przychodów od zera do 2,5 proc. Węgrzy zmodyfikowali podatek kryzysowy, zastępując go opłatą za urzędową kontrolę żywności. Komisja Europejska zakwestionowała sposób naliczania opłaty: jej stawka była progresywna i uzależniona od obrotów. Poza tym opłata jawnie dyskryminowała sprzedaż żywności, czyli handel spożywczy. Ustanowiono więc aż siedem progów uzależnionych od obrotów – od 0,1 proc. do 6 proc. Obiekcje KE spowodowały, że ostatecznie wrócono do jednakowej opłaty dla wszystkich (0,1 proc. rocznych obrotów).